Na terenie miast można znaleźć wiele roślin rodzących owoce. W polskich miastach są to nie tylko jabłka, gruszki, mirabelki i orzechy, ale też dereń, głóg czy czarny bez. Drzewka uchowały się w parkach, terenach zajmowanych dawniej przez sady czy ogródki działkowe. W niektórych miastach zbieracka partyzantka stała się wręcz subkulturą, a amatorzy jedzą owoce nie tylko na surowo, ale też robią przetwory czy produkują soki.
Dzięki naukowcom coraz więcej jest wiadomo nt. bezpieczeństwa takich owoców, i ich wartości odżywczej. Jedno z najnowszych badań przeprowadzili w Stanach Zjednoczonych naukowcy z Wellesley College, współpracujący z League of Urban Canners (LUrC) – grupą ludzi opiekujących się drzewami owocowymi w mieście (głównie w Cambridge i Somerville). Co roku, za zgodą właścicieli (część drzew rośnie na prywatnych posesjach) członkowie tej grupy przycinają drzewa, a zebrane później owoce przerabiają na dżemy, cydr i inne produkty.
Członkowie LUrC chcieli się upewnić, że zbierane i przetwarzane przez nich owoce nie zawierają groźnych stężeń metali ciężkich i toksycznych związków. Do badania zebrali 166 próbek jabłek, brzoskwiń, wiśni i innych owoców rosnących na terenie Cambridge, Somerville i okolic Bostonu w 14 sadach miejskich i ośmiu tradycyjnych, produkujących owoce na rynek spożywczy.
– To historia z happy endem: w zbieranych w mieście owocach niewiele jest ołowiu – podkreśla profesor nauk o środowisku i nauk geologicznych na Wellesley College, Dan Brabander. Wcześniej badał on ryzyko związane z narażeniem na ołów na miejskich działkach i na terenach sąsiadujących z terenami dawniejszych kopalni.
Naukowcy zbadali teraz stężenia ołowiu w owocach obranych i nieobranych, a także umytych i nieumytych. Chcieli ustalić, czy owoce absorbują ołów do wnętrza, czy są skażone jedynie po wierzchu metalem, który osadza się wraz z kurzem. – Nie było większych różnic pomiędzy próbkami różnego typu – zauważa Ciaran Gallagher, ekspert w dziedzinie chemii środowiskowej z Wellesley College.
Jak stwierdzili naukowcy, stężenia ołowiu w jabłkach z miasta wahają się od 0,5 do 1,2 mikrogramów na gram suchej masy. Oszacowali też skalę spożycia owoców i porównali ją do wytycznych amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska EPA dotyczących bezpiecznych stężeń ołowiu w wodzie pitnej.
Zdaniem autorów badania amatorzy miejskich jabłek nie są przez to narażeni na spożycie znacznej ilości ołowiu.
Naukowców interesował też arszenik, gdyż – jak przypominają – w starszych sadach rolnicy często używali wodoroarsenianu ołowiu jako pestycydu. Nie znaleźli jednak śladów wykorzystania arszeniku w próbkach dostarczonych przez członków LUrC.
Sprawdzono też wartość odżywczą miejskich owoców: porównano pod tym względem jabłka z miasta i te dostępne w handlu. Okazało się, że stężenie wapnia w jabłkach i brzoskwiniach miejskich jest ponad 2,5 razy większe, niż w odmianach handlowych.
Stężenia wapnia i żelaza były większe w owocach miejskich każdego rodzaju. W niektórych typach owoców miejskich stosunkowo większe były też stężenia manganu, cynku, magnezu i potasu. Owoce z miast zawierały przeciętnie większą różnorodność mikroskładników, niż ich odpowiedniki przemysłowe.
– Nie mówimy jednak, że wszystkie produkty z miast są bezpieczniejsze, gdyż lokalne warunki bywają różne, a stare drzewa owocowe są obecne w niespodziewanych, czasami bardzo zanieczyszczonych miejscach, np. wzdłuż głównych dróg – zaznacza inny autor badania, Daniel Brabander.
Źródło: