Eksport polskiej żywności znakomicie rozpoczął ubiegły rok, ale II półrocze przyniosło wyhamowanie wysokiej dynamiki. W efekcie apetyty na przebicie wartości 26 mld euro w całym 2016 r. raczej nie zostały zaspokojone – ocenia Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności (PFPŻ). W rozpoczynającym się roku na polskich eksporterów żywności czyhać będzie wiele zagrożeń rynkowych, od chorób zwierzęcych po nasilające się praktyki protekcjonistyczne.
– To nie był zły rok, bo mimo wszystko szacujemy, że eksport polskiej żywności w stosunku do roku 2015 wzrośnie przynajmniej o miliard euro, czyli ciągle mamy wzrosty. Aczkolwiek widać wyraźnie, szczególnie w II połowie roku, że dynamika wzrostu nie jest już taka duża i nie uda nam się osiągnąć tego, co planowaliśmy. Myśleliśmy, że będzie to około 26 mld euro – mówi agencji informacyjnej Newseria Andrzej Gantner, dyrektor generalny PFPŻ.
W 2015 roku wartość eksportu produktów rolno-spożywczych wyniosła 23,9 mld euro. To o ponad 9 proc. więcej niż rok wcześniej. Jak wynika ze wstępnych danych GUS, w okresie styczeń – wrzesień 2016 wartość sprzedaży zagranicznej wynosiła 17,6 mld euro, czyli o 0,5 proc. mniej niż w analogicznym okresie rok wcześniej.
Zdaniem eksperta w tym roku nie ma co liczyć na znaczące przyspieszenie. Osiągnięcie pułapu 26 mld euro będzie bardzo dobrym wynikiem.
– Mamy wiele zjawisk, które potęgują niepewność na rynku żywności. Z jednej strony są to wzrosty cen, chociażby masła, które będą trwały prawdopodobnie jeszcze około pół roku. Z drugiej strony mamy mocno nasilający się protekcjonizm, szczególnie właśnie na rynku unijnym, tym dla nas najważniejszym – wskazuje dyrektor PFPŻ. – Wiele krajów wprowadza najróżniejsze przepisy, które utrudniają eksport żywności na ich rynek. Mówimy o Czechach, ale nie tylko, również o Polsce. Widać wyraźnie, że wspólny rynek europejski trochę zaczyna się rozchodzić i pękać, co nie jest dobrym zjawiskiem.
Dla polskich eksporterów nie jest to dobra informacja – na rynki Unijne trafia bowiem blisko 82 proc. eksportowanej żywności. Największymi odbiorcami są Niemcy, Wielka Brytania, Czechy i Holandia (dane po III kwartałach 2016 roku).
– Te rynki ciągle wykazują się dosyć dużą chłonnością. Niestety widać już na niektórych z nich, chociażby na rynku niemieckim czy angielskim, że nasze przewagi eksportowe w postaci ceny mocno maleją. Część naszej oferty eksportowej jest cenowo porównywalna do tego, co oferują konkurenci z innych krajów Unii Europejskiej. To niestety bardzo mocno wzmaga konkurencję i powoduje, że część naszych firm traci swoje kontrakty – wyjaśnia Gantner.
Zdaniem dyrektora PFPŻ polscy producenci muszą postawić na jakość. Tylko to pozwoli im zbudować silną markę na rynkach zagranicznych. Do tego potrzebna jest także aktywna promocja polskich produktów.
– Trudno powiedzieć, czy w tej chwili istnieje marka „polska żywność”. Prawdopodobnie nie, ale właściwie nie istnieje też marka „francuska żywność” czy „holenderska żywność”. Natomiast kraje te mają po kilka, kilkanaście silnych marek produktowych, które budują wizerunek – wyjaśnia Gantner. – Dla porównania Włosi mają zarejestrowanych 254 geograficznych tradycyjnych specjalności, natomiast my – 36, z czego większość nie jest w ogóle eksportowana.
Silna promocja jest potrzeba, by zdobyć rynki, na których wciąż jesteśmy niedoreprezentowani. Bardzo obiecujące dla polskich producentów są rynki Dalekiego Wschodu, głównie Chiny i Indie, a także kraje arabskie. Jak podkreśla Andrzej Gantner, dynamika rozwoju eksportu na te rynki nie jest jednak tak wysoka, jak mogłaby być.
– Do Czech eksportujemy żywność wartą około 1,3 mld euro, a do Chin – 200–300 mln dol. – mówi dyrektor generalny PFPŻ. – Eksport do Chin powinien być kontynuowany, natomiast mamy kilka zagrożeń i to poważnych, związanych z afrykańskim pomorem świń (ASF) czy ptasią grypą.
Jego zdaniem zagrożeniem dla polskich producentów może stać się także to, co postrzegane jest również jako szansa, czyli nadanie Chinom statusu gospodarki wolnorynkowej.
– To oznacza, że mogą zniknąć niektóre cła, które były związane z podejściem antydumpingowym. Szacuje się, że Chiny mogą obniżyć ceny swoich artykułów, również tych żywnościowych, o około 30 proc. To może spowodować dosyć poważne trzęsienie ziemi na rynkach surowcowych i spowodować, że konkurencja w Chinach będzie dużo trudniejsza – mówi Andrzej Gantner.
Niewykluczony jest także dalszy spadek eksportu do Rosji. Ze względu na embargo nałożone na unijną żywność kraj ten po III kwartałach 2016 roku spadł na 17 miejsce wśród odbiorców polskich produktów, a wartość sprzedaży o 3,3 proc. w ujęciu rocznym.
– Istnieje realne zagrożenie, że Rosja rozszerzy swoje embargo na produkty żywnościowe, które jeszcze mogliśmy sprzedawać – zaznacza Gantner. – Mamy jeszcze zagrożenie i szansę w postaci CETA. Tu też do końca nie wiadomo, jak rynek się zachowa. Nie wiadomo, czy to faktycznie będzie szansa dla naszych produktów przetworzonych, ale za to dosyć duże zagrożenie dla surowców rolnych i dla producentów surowców rolnych.
Pod koniec października 2016 roku UE i Kanada podpisały umowę handlową CETA. Porozumienie ma zlikwidować 99 proc. ceł na towary. Według wyliczeń Komisji Europejskiej, handel między Unią a Kanadą ma wzrosnąć o 23 proc. Według dyrektora PFPŻ istnieje jednak obawa, że może się okazać, że Kanada stanie się „tranzytem” dla produktów ze Stanów Zjednoczonych do Europy.
– To może zadziałać również w drugą stronę. CETA mówi o tym, że krajem wytworzenia jest ostatni kraj, w którym produkt przetworzono, przerobiono czy zrobiono z nim cokolwiek innego. Możemy sobie wyobrazić produkty amerykańskie, które są konfekcjonowane w Kanadzie i trafiają na rynek polski mimo braku podpisanego TTIP [negocjowanego porozumienia o wolnym handlu między UE a USA – red.]. W drugą stronę też możemy sobie to wyobrazić – polskie firmy są zakładane w Kanadzie, importują nasze produkty, przepakowują je i umieszczają na rynku amerykańskim. Z tym wiąże się tyle samo szans, ile zagrożeń – wskazuje Gantner.
za: newseria.pl