W 2008 roku turecka produkcja pomidorów przekroczyła 10 mln ton (według turkstat.gov.tr – wyniosła 10, 985 mln t). W następnych latach było już tylko lepiej, choć może nie aż tak dobrze, jak doliczyli się w 2011 roku Rosjanie przypisując sąsiadom ponad 17 mln ton (Turcy przyznawali się tylko do 11 mln t). Ponad milion ton swoich pomidorów Turcja wysyła(ła) na eksport. Ten nawias zmieniający czas na przeszły jest od 1 stycznia 2016 jak najbardziej zasadny – Rosja wprowadziła na tureckie warzywa embargo. Tylko w pierwszym kwartale ubiegłego roku Turcja wysłała do Rosji ponad 110 tys. ton pomidorów. Ile w tym roku zdoła umieścić na rynku swojego największego dotychczas importera? – Import tureckich warzyw i owoców przez Egipt wzrósł o prawie 40%… więc może okrężną drogą wrócą one na północ? Na pewno nie wszystkie i dlatego należy spodziewać się napływu z baz wokół Antalyi pomidorów do UE. Może to jeszcze nie trzeci front, ale zagrożenie jest oceniane przez europejskie związki producentów warzyw jako nie tylko realne, ale poważne.
Tomatina na serio
Media co jakiś czas podrzucają na deser newsy o nowych miastach, które wzorując się na hiszpańskim miasteczku Buñol fundują sobie w sezonie turystycznym pomidorową bitwę. Mniej czasu poświęca się tej prawdziwej, bez cudzysłowu, nie tyle tlącej się, co pełgającej żwawymi płomykami wojnie pomidorowej toczącej się na południu Europy. I to na dwóch, jeśli nie już trzech frontach.
Zmagają się: z jednej strony Włosi, Hiszpanie, Portugalczycy, którym kibicują Holendrzy, Belgowie, Polacy. Z drugiej – Maroko, Chiny, a za nimi Turcja, być może niedługo Ukraina. Włochy produkują ponad 5 mln ton pomidorów, trzymają w garści około 35% unijnego rynku. Hiszpanie ze swoimi prawie 4 mln ton pilnują 25% tego biznesu. Portugalia i Grecja – dorzucają po ponad milionie ton każde. Rynek jest ciasny, wielcy importerzy są tez znaczącymi producentami (Francja), marketingowcy wychodzą ze skóry, by upłynnić rosnącą produkcję.
Tymczasem po podpisaniu przez UE umowy handlowej z Marokiem (weszła w życie 1.10.2012 r.) strumień owoców z tego kraju zamienia się w rwącą rzekę. Wysokie umawiające się strony drobiazgowo określiły warunki dostępu na rynek UE, terminy, kontyngenty miesięczne, ceny minimalne. I natychmiast zaczęły się wzajemne pretensje. O przekraczanie kontyngentów, o zaniżanie cen wysyłanych do Unii pomidorów. W drugą stronę – o stosowanie niekorzystnych przeliczników cenowych, manipulacje nazewnictwem różnych typów pomidorów.
Już w 2014 roku Marokańczycy żalą się na władze UE w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. Europejczykom przeszkadza nie tylko mijanie się partnerów z literą zawartego porozumienia, ale także i to, że deklarują jako marokańska produkcję pochodzącą ze spornego terytorium Sahary Zachodniej (UE nie uznaje jej za część Królestwa Maroka, roszczą sobie do niej prawa także Mauretania i Algieria). Ten jednak (sprawa T-512/12) uznał całą umowę o wolnym handlu UE z Marokiem za nieważną. Komisja Europejska jakoś porozumiała się z Marokiem (COPA/COGECA zaakceptowała nowe rozwiązania) – zgodzono się na inny sposób określania cen, uwzględniający wyższą wartość handlową pomidorów typu czereśniowego. Przy imporcie 350 tys. ton te czereśniowe stanowiły 70 tys. t. W sezonie 2014/2015 spodziewano się importu około 400 tys. ton owoców pomidorów. Ponoć wyniósł on nieco ponad 600 tys. ton. „Ponoć”, bo różne są liczby – w zależności od źródła. Komisja Europejska podaje niższe niż organizacje producenckie (chociaż te powołują się na Generalną Dyrekcję Ceł UE).
Najbardziej aktywnymi obrońcami rynku europejskiego są organizacje producentów zrzeszone w Grupę Kontaktowa dla Pomidorów – komórkę działającą w ramach francusko-hiszpańsko-włoskiego komitetu ds. warzyw. Alarmują one, że napływ marokańskich pomidorów w bieżącym sezonie rośnie, pytają też (wcale nie retorycznie, tylko występując z oficjalnymi pytaniami do Komisji Europejskiej), jak KE zamierza kontrolować i regulować eksport z Maroka po wyroku Trybunału? Komitet ds. Owoców i Warzyw założyły w 1997 roku organizacje hiszpańskich i francuskich ogrodników, w 2010 roku przyłączyli się Włosi.
Teraz wspólnie starają się nagłośnić fakt zwiększenia się w pierwszych dwóch tygodniach stycznia bieżącego roku o 75% eksportu marokańskiego do UE. Miało napłynąć 25 471 ton i załamać rynek UE. Nie rozstrzygając tego trzeba by jednak odnotować, że przyznany przez UE kontyngent miesięczny na styczeń sięga 43 500 ton – nawet przy utrzymującej się do końca miesiąca dynamice importu około 8000 ton przekroczonego limitu nie powinno przewrócić wspólnego rynku… Ale co racja, to racja – trzymajmy się ustaleń. Zwłaszcza, gdy europejscy producenci walczyć muszą z konkurencją produkującą znacznie taniej. Dzienna zapłata marokańskiego robotnika na plantacji to około 5 dolarów, zaś godzinowa stawka w Hiszpanii – ponad 5 euro za godzinę.
Może dobrym wyjściem będzie konsekwentna obrona przed pomidorami tylko z etykietki marokańskimi? – Tymi ze spornej Sahary Zachodniej? W każdym razie jest to jakiś punkt zaczepienia dla służb Unii. Niektóre sieci handlowe w Europie nie chcą handlować pomidorami wyprodukowanymi na Zachodniej Saharze. Ale nie ma zgodności co do tej polityki, nawet w tak zdawałoby się praworządnej Szwajcarii – jedne sieci odżegnują się, innym pochodzenie nie przeszkadza.
Drugi front obrony rynku pomidorów europejskich obsadzili Włosi. Mają czego bronić, bo rynek samego eksportu ich przetworów pomidorowych przekracza 800 mln euro. Jednak, jak sami szacują, około 10% włoskich przetworów produkuje się z pomidorów chińskich. Nielegalny import koncentratu chińskiego wzrósł w ubiegłym roku ponad pięciokrotnie w porównaniu z rokiem 2014. Tym rynkiem rządzi mafia. Włosi realizują więc przeróżne programy odwołujące się obrony narodowych wartości – kulinaria wszak cenią bardzo wysoko. Realizowano takie przedsięwzięcia także na niedawnych EXPO Mediolan 2015.
Na tle producentów gigantów przerzucających setki tysięcy ton pomidorów z kontynentu na kontynent nasz wschodni sąsiad – Ukraina nie wygląda groźnie. Jej eksport rzędu 4 tysięcy ton (2015 r.) nie powala na kolana. Ale: od czegoś trzeba zacząć – dwa lata temu w ogóle nie było czego liczyć w tej rubryce ukraińskiego eksportu. Nie ma powodu zakładać, że produkcja szklarniowa w tym kraju przestanie się rozwijać. Kwestią czasu jest też, jak długo na przykład Bułgaria będzie tkwić na poziomie kilku, kilkunastu procent samozaopatrzenia w warzywa. Optymistom wierzącym, że jeszcze ho, ho jak długo! można wskazać przykłady państw jeszcze biedniejszych, bardziej poszkodowanych przez historię – ot, choćby Etiopię. Czy jakieś 20 lat temu ktoś słyszał o plantacjach róż w tym kraju? Chyba tylko jacyś Holendrzy, sąsiedzi tych pierwszych biznesmenów, którzy teraz zasypują kwiatami stamtąd Europę. A właśnie między innymi w Etiopii rusza program światowych gigantów wśród firm nasiennych mający udostępnić tanie nasiona warzyw najwyższej jakości i przekonać drobnych farmerów do pożytków z takiego środka produkcji. Czy pomidory trudniej produkować niż róże? Więc warto spoglądać i w tamtą stronę. Zanim Etiopia, Erytrea czy inna Somalia zorganizują dla odwiedzających je turystów swoją „Tomatinę” mogą nas – wspólnymi siłami: z Turcją, Ukrainą, może Iranem? – zarzucić owocami.
Źródła: Eurostat, IERiGŻ-PIB, FAMMU/FAPA, fepex.es, fruit-inform.com
pg