Ważny partner handlowy
Rosja jest ważnym rynkiem zbytu polskich produktów rolnych, które od dawna sprzedaje się w tym kraju i silnie tam konkurują z towarami z pozostałych rejonów UE. Ten ostatni fakt tak np. skomentował Koen Korfs sekretarz generalny VBT (Belgijskie Stowarzyszenie Sprzedawców Artykułów Rolnych): Belgijscy producenci poczuli różnicę, gdy do Unii Europejskiej przyłączyły się Polska oraz Czechy. Produkty rolne z tych krajów — choć nie zaistniały jeszcze wtedy na Zachodzie — obecnością na rynku wschodnioeuropejskim, np. w Rosji (kraju bardzo ważnym dla belgijskich eksporterów), dają się we znaki Zachodowi coraz bardziej.
O zmianach, jakie przeszła polska gospodarka w ostatnich latach, najlepiej świadczy wartość ogólna eksportu produktów spożywczych — 5 mld euro rocznie. Pod tym względem Rosja jest drugim po Niemczech partnerem handlowym Polski. Jedną z najważniejszych polskich pozycji w eksporcie do Rosji stanowią owoce i warzywa — według danych z okresu od czerwca do grudnia 2005 roku, wartość ich dostaw do tego kraju wyniosła około 180 mln dolarów.
Silne mrozy podczas ostatniej zimy spowodowały duże straty w sadach na południu Rosji. Ucierpiały głównie uprawy śliw, grusz, brzoskwiń oraz winorośli. Wstępnie szacuje się, że na skutek mrozów ucierpiało co najmniej 40% rosyjskich sadów i, aby powetować straty, trzeba będzie od roku do pięciu lat. Tak więc, tego lata nie będzie w Rosji tanich owoców. Daje to szansę na wzrost dostaw z Polski.
Embargo
Paradoksalnie, zakaz wwozu do Rosji artykułów rolnych z Polski niezbyt silnie wpłynął na polski eksport do tego kraju. Bardzo szybko pojawiły się litewskie, łotewskie i czeskie firmy, które odpłatnie organizują tranzyt polskich towarów przez swoje terytoria. Należy podkreślić, że przyczyną wprowadzenia zakazu nie były zastrzeżenia w stosunku do polskich artykułów rolnych, ale jedynie nieprawidłowości w certyfikatach fitosanitarnych.
Embargo spowodowało natomiast na rosyjskim rynku wzrost cen żywności pochodzącej z Polski — na skutek wyższych kosztów transportu oraz konieczności wnoszenia dodatkowych opłat przez pośredników. Według mnie, wprowadzenie zakazu było niezbyt przemyślanym krokiem moich rodaków, gdyż uderzyło w finanse niezamożnej części rosyjskiego społeczeństwa. Wiadomo przecież, że bogaty kupi jabłko nie zważając na cenę. Ponadto, zakaz pośrednio wpływa w Rosji na wzrost inflacji, która wyniosła 4% w pierwszych trzech miesiącach 2006 roku, podczas gdy, zgodnie z planami rosyjskich władz, do końca roku nie powinna przekroczyć 8%.
Podobne embarga Rosja wprowadzała już wcześniej dla Belgii, Niemiec, Holandii oraz Turcji i obowiązywały one zwykle około sześciu miesięcy. Wtedy polscy eksporterzy zacierali ręce. Obecnie sytuacja się odwróciła. Rosyjskie władze wyjaśniają, że motywem ich działania jest chęć wprowadzenia takich samych, jak w UE, wymagań jakościowych dla importowanych artykułów rolnych oraz potrzeba ujednolicenia certyfikatów fitosanitarnych. Wynika to z faktu, iż rosyjscy kupcy stali się bardziej wymagający i przywiązują dużą wagę do jakości towaru. Pojawienie się w Rosji sieci supermarketów, takich jak m.in. Auchan, Aldi, Lidl, również podnosi wymagania wobec jakości artykułów żywnościowych i potwierdza duże zainteresowanie tym rynkiem ze strony europejskich dostawców. Niestety, my, polscy eksporterzy, nie zawsze wytrzymujemy konkurencję z nimi.
Rosyjskie sadownictwo
Sadownictwu w Rosji samo państwo zadało dotkliwy cios. Na początku lat 90. ubiegłego wieku odebrano wszystkie dotacje gospodarstwom rolnym i wtedy kołchozy znalazły się na granicy bankructwa. Nie mogły utrzymywać upraw sadowniczych i dlatego sady poszły pod topór, a na ich miejscu noworosyjska burżuazja szybko wybudowała sobie wille i pałace.
Brakuje także przydatnych dla rosyjskiego klimatu odmian. Oto jak krytycznie wypowiada się dziennikarz rosyjskiej gazety „Argumenty i Fakty” w artykule „W sadach słychać drwala” na temat stanu sadownictwa w Podmoskowiu — jednym z większych rejonów produkcji rolnej w Rosji: Przez ostatnich piętnaście lat uczeni nie znaleźli ani jednej odmiany jabłoni, którą można by uprawiać na ziemi Podmoskowia. Tego, co mogłoby tam urosnąć, nikt by nie kupił, nawet uczeni nic na to nie poradzą.
W Rosji coraz częściej rozważa się więc pomysł, aby gospodarstwa sadownicze przenieść w rejony, w których klimat jest łagodniejszy. W tym przypadku pojawiają się jednak komplikacje — uprawy jabłoni, grusz czy truskawek mają rację bytu, jeśli znajdują się w pobliżu dużych aglomeracji, gdyż trzeba mieć nieodległy rynek zbytu. Ponadto, na takich plantacjach potrzeba taniej siły roboczej, a niełatwo jest w Rosji znaleźć chętnych do nisko płatnej fizycznej pracy. Z podobnym problemem borykają się także sadownicy i inni producenci artykułów rolnych w Polsce.
Faktem jest, że na południu Rosji są regiony (okolice Krasnodaru, Stawropola), w których pośpiesznie zakładane są sady i zbiera się niezłe plony. Byłem niezwykle zdumiony, gdy na bazarze w Moskwie zobaczyłem estetycznie opakowane, doskonałej jakości jabłka 'Glostera' rodem z Krasnodarskiego Kraju. Korzysta się z materiału szkółkarskiego z Polski oraz Holandii i wprowadza holenderskie technologie uprawy jabłoni. Polscy eksporterzy drzewek owocowych powinni wiedzieć, że podcinają gałąź, na której siedzą.
Polskie problemy
Nurtuje mnie również pytanie, dlaczego nikt nie jest zaniepokojony faktem, iż mołdawscy i ukraińscy kupcy jabłek tak swobodnie czują się w Polsce. Wjeżdżają na podwórka sadowników, płacą gotówką za towar, który później wywożą do Rosji i sprzedają tam po dumpingowych cenach. Mogą sobie na to pozwolić, gdyż nie płacą cła, podatków, a ich jedynym kosztem są łapówki dla służb drogowych na Ukrainie i w Rosji (na marginesie dodam, że polscy producenci również nie odprowadzają podatku od takich szybkich transakcji). Co prawda, udział tych kupców w sprzedaży za granicę jest niezbyt duży, ale sprzedając tanio towar wyrządzają oni eksportowi dużą szkodę. Oto dlaczego rosyjscy klienci coraz częściej domagają się niższych cen, a tym samym zmuszają polskich eksporterów do obniżenia cen zakupu od producentów.
Z drugiej strony, brak normalnej ceny zakupu powoduje, że sadownicy przetrzymują jabłka, aby doczekać się wyższej, co nie zawsze kończy się powodzeniem. Przykładem mogą być problemy ze zbytem jabłek w ubiegłym sezonie, które mogą powtórzyć się w tym roku. Wywindowanie ceny jabłek do 1,20 zł/kg doprowadziło do tego, że rosyjski rynek wypełnił się drogim towarem, którego rosyjskie firmy nie mogły sprzedać. W rezultacie kupcy poprosili o obniżenie cen już kupionych przez nich jabłek, co sprawiło, że firmy eksporterów znalazły się między młotem a kowadłem. Z jednej strony istniało ryzyko, że eksporter nie otrzyma od kupującego umówionej sumy, z drugiej zaś strony był producent, któremu należało zapłacić za towar.
Nie można, niestety, wesprzeć się prawem w spornych sytuacjach dotyczących zapłaty. Dzieje się tak, ponieważ prawie w ogóle nie zawiera się oficjalnych umów klientami ze Wschodu, a transakcje są przypieczętowane słowem honoru, które bardzo często honorowe nie jest. Przykładem może być jedna z firm z Sankt Petersburga oszukująca polskich producentów na tysiące dolarów. W związku z takimi przypadkami nieuczciwości, dobrze byłoby stworzyć informacyjną stronę w internecie, na której znajdowałyby się dane skompromitowanych firm.
Można dużo mówić o tym, że konieczna jest elastyczność i szybka reakcja na zmianę popytu, zwłaszcza na wschodnim rynku, aby uniknąć strat finansowych. Pragnę zwrócić uwagę producentów jabłek na zagrożenie, z jakim wiąże się przetrzymywanie towaru w sztucznych warunkach. Przecież chłodnie z KA i ULO nie zostały stworzone po to, aby jak najdłużej przechowywać w nich owoce, lecz aby utrzymać towar w stanie świeżym i dobrze go sprzedać. Podczas przechowywania rosną wydatki na energię elektryczną. Ponadto należy sobie uświadomić, że gospodarka nie znosi próżni i, kiedy jedni nie sprzedają, szybko pojawiają się inni dostawcy — np. z Serbii (na jabłka z tego kraju nie ma w Rosji cła), Węgier (zaczęto tam odnawiać tradycje uprawy jabłoni), Argentyny czy Chile. Na rynek rosyjski agresywnie wchodzą też eksporterzy z RPA, nie wspominając już o Niemcach, Francuzach, Holendrach, Włochach, Chińczykach, a nawet przedsiębiorcach z USA (wg danych cytowanych w czasopiśmie „Eurofruit”, w 2005 roku Rosja sprowadziła z USA 175000 opakowań gruszek).
Nie chciałbym straszyć polskich sadowników, tym bardziej, że wiem, jak sceptycznie odnoszą się oni do rad eksporterów, ale proszę, aby sprzedawali towar wtedy, gdy jest na niego popyt, i nie doprowadzali do sytuacji, w której z powodu braku zainteresowania producentów nie możemy sprostać zamówieniom z Rosji. Chciałbym podkreślić, że eksporter nie jest wrogiem producenta i jego intencją nie jest podcinanie gałęzi, na której siedzi. Dlatego czasem dobrze jest posłuchać jego rad i prognoz.