- Podczas poprzedniego protestu sadowników, który odbył się 4 listopada, nikt do nas nie przyszedł i nie chciał rozmawiać - takie słowa wypowiedział wiceprzewodniczący Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej Tomasz Solis.
Tomasz Solis, wiceprzewodniczący ZSRP: – Zgadzamy się nawet na niewielkie pieniądze, ale za faktyczne wycofanie jabłek z rynku. W trakcie poprzedniego protestu nikt do nas nie wyszedł i nie chciał z nami rozmawiać, ale ogłoszono, że będą uruchomione dopłaty dla sadowników w wysokości 800 zł/ha uprawy jabłoni. Nam nie chodziło o to, aby dostać pieniądze za darmo. Takie działanie nie rozwiązało problemu. Chcemy rzeczywistego zdjęcia z rynku około 700 tys. ton jabłek i dania sadownikom szans na odnowienie produkcji w następnym sezonie. Nasze propozycje są jasne i znane od dawna, ale nikt nie chce wziąć ich pod uwagę i rozmawiać z nami. W pierwszym naborze wniosków na wycofanie jabłek z rynku około 2,5 tys. ton przekazano do biogazowni, w drugim naborze nie było już takiej możliwości. Dlaczego, nie wiadomo, a było to naprawdę dobre rozwiązanie, by jabłka tylnymi drzwiami nie trafiły na rynek.
Koszt produkcji jabłek deserowych wynosi 0,8-1 zł/kg, a sprzedać je można za 0,4 zł/kg, maksymalnie 0,5 zł/kg. Nie są zatem pokryte koszty produkcji.
Mamy nadzieję, że się to zmieni. W obecnej sytuacji niemożliwe jest także zdobycie rynków zbytu, o których się tyle mówi. Nie można zdobyć nowego rynku – o nieznanych potrzebach – w ciągu roku. Na te dalekie, obecnie perspektywiczne, wysyłane są symboliczne ilości jabłek, więc nie można mówić, że one rozwiążą bieżące problemy sadownictwa.
Sprawiamy problemy, bo wyszliśmy na ulice, wiemy o tym, ale to nie jest nasza zła wola, my czekamy na podjęcie rozmów.
Przedstawiliśmy już gotowe rozwiązania, a pominięcie ich to nie tylko totalny brak zrozumienia, ale raczej zła wola. Dzisiejszy protest jest potwierdzeniem, że walczymy o swój byt.
Stanisław Szurek, prezes zarządu Grupy Producentów Owoców Jozefów Sad : – Od poprzedniego protestu nic się nie zmieniło. Owszem, obiecano dopłatę 800 zł/ha, ale chyba lepszym rozwiązaniem byłoby przekazanie tych pieniędzy na faktyczne wycofanie jabłek z rynku, co spowodowałoby stabilizację rynku. Cena za jabłka przemysłowych wzrosła do ponad 0,20 zł/kg i widać, że jest na nie zapotrzebowanie. Jednak może to nie być korzystne, bo jak zakłady kupią dużo jabłek w bieżącym sezonie, to mogą nie kupować w następnych. Cena za jabłka deserowe jest zbyt niska w stosunku do kosztów produkcji.
Protesty odbywają się na razie na Lubelszczyźnie, bo chyba sadownicy z tego regionu najbardziej odczuwają skutki embarga i brak dostępu do rynku wschodniego. Myślę, że sadownicy z innych regionów przyłączą się do protestów.
Stanisław Szurek
Nowe rynki zbytu dla jabłek to trudny temat. Jeżeli jabłka nie spełnią oczekiwań tamtejszych konsumentów, nie będzie można ich tam sprzedać. Nauczenie ich, że polskie jabłka są dobre i smaczne będzie wymagało czasu i znacznych nakładów finansowych. Przestawienie produkcji pod potrzeby tamtejszego rynku także zajmie kilka lat. Zatem w bieżącym roku nie można mówić o znaczącej sprzedaży jabłek na nowych rynkach Afryki czy Azji, jest ona raczej marginalna. Wejście na te rynki wiąże się z ogromnymi kosztami. Ponosimy je wprowadzając jabłka na nie, ale czy staną się one znaczącymi odbiorcami – czas pokaże.
Obecnie jabłka wysyłamy do egzotycznych krajów, np. do Nigerii, ale ilości tam wysyłane należy potraktować jako próby. Wymagania na tych rynkach są bardzo wysokie, a ceny zależne od pośrednika, który najwięcej zarabia (bo zna nasze możliwości i tamtejsze potrzeby). Na rynku rodzimym początkowo, gdy była prowadzona przez rząd promocja jabłek, wzrosło nimi zainteresowanie, ale na chwilę obecną jest ono porównywalne do tego z poprzedniego roku.
Przy braku interwencji z zewnątrz na rynku jabłek kryzys może przeciągnąć się na następne lata.
Protest z 18 listopada był nieco zaostrzony w stosunku do tego sprzed 2 tygodni. Droga krajowa nr 74 w Annopolu była blokowana na 60 minut i przez 20 minut wznawiany był ruch kołowy. Godzinne blokowanie drogi powodowało powstawanie ogromnych korków. Kierowcy różnie reagowali na przymusowy postój. Jedni cierpliwie czekali na wznowienie ruchu, inni podjeżdżali bardzo blisko do protestujących i trąbili. Były pretensje, a nawet złorzeczenia. Sadownicy wytrwale jednak bronili swoich racji.
Anita Łukawska, Plantpress