– Wody nam raczej nie zabraknie, ale może brakować w krytycznych okresach cyklu produkcyjnego – powiedział na czwartkowym posiedzeniu sejmowej komisji rolnictwa prof. Dembek z Instytutu Technologiczno-Przyrodniczego w Falentach koło Warszawy.
Zapotrzebowanie na wodę przy wytwarzaniu żywności jest ogromne, np. na wyprodukowanie 1 jabłka potrzeba jest 70 litrów wody, a na 1 kg wołowiny – aż 10 tys. litrów.
Zdaniem profesora, samowystarczalność rolnictwa nie jest możliwa bez odpowiednich systemów wodno-melioracyjnych. Obecnie melioracjami objęte jest ok. 30 proc. powierzchni gruntów rolnych tj. 18 proc. powierzchni kraju.
Na razie w Polsce jest mało systemów nawadniających, ale przez analogie do krajów rozwiniętych, takich systemów będzie przybywać. Za 20 lat nawadnianych w Polsce może być 50 proc. uprawianych warzyw i 35 proc. sadów.
Wzrost produkcji żywności nie musi oznaczać powiększenia areału upraw. Ale dla intensyfikacji produkcji niezbędne są jednak sprawnie działające systemy melioracyjne – stwierdził profesor. Podkreślił, że gospodarka wodna na obszarach wiejskich musi ponadto uwzględniać potrzeby środowiska i stanowić czynnik zwiększający bioróżnorodność.
Według Dembka, rolnictwo jest największym konsumentem wody i ma znaczący wpływ na jej obieg. „Polska, w porównaniu z innymi krajami europejskimi, jest krajem o przeciętnych zasobach wodnych i o przeciętnym zużyciu wody na mieszkańca. Nie jest prawdą, że nasze zasoby wodne na głowę mieszkańca stawiają nas na równi z Egiptem” – argumentował.
Jednakże – jak dowodził – nawodnień w naszym kraju nie można opierać o rzeki, bo im też brakuje wody w okresach suchych (w porównaniu z krajami ościennymi, polskie rzeki są ubogie w wodę), potrzebne są zbiorniki gromadzące wodę.
Jak dotąd zbiorniki retencyjne w Polsce nie były wykorzystywane do celów rolniczych, nawet, jeśli były budowane pod tym pretekstem, a raczej uzywa sie je do celów rekreacyjnych i jak zbiorniki przeciwpożarowe – zaznaczył profesor. Dlatego, dodał, coraz większą wagę przywiązuje się do tzw. retencji naturalnej. Ocenił, że „rozwój retencji może złagodzić zagrożenie powodzią i suszą, ale będzie to trudne, gdy zjawiska te wystąpią ekstremalnie”.
Podkreślił, że zjawiska ekstremalne wymagają działań kompleksowych jak dostosowania się do nich w sferze struktury produkcji, właściwego zagospodarowania przestrzennego, stosowania odpowiedniej agrotechniki, elastycznego funkcjonowania systemów melioracyjnych – zatrzymywania wody, a nie tylko odprowadzania, wykorzystania małej retencji i mikroretencji.
Prof. Dembek zwrócił uwagę, że na obszarach wiejskich nie ma jednolitego zarządzania gospodarką wodną. Gospodarką wodną administruje Ministerstwo Środowiska, gdzie nie ma specjalistów od rolnictwa, podczas gdy obszary wiejskie stanowią 60 proc. powierzchni kraju. Ponadto we Wspólnej Polityce Rolnej na lata 2014-2020 nie ma środków na poprawę gospodarki wodnej w rolnictwie.
W ocenie Dembka, Prawo wodne nie jest dostosowane do współczesnych realiów ekonomicznych, społecznych i przyrodniczych np. brak jest ustawowego obowiązku oceny efektywności ekonomicznej prac utrzymaniowych. Co oznacza – dodał – że znaczne środki na gospodarkę wodną, pochodzące z Polityki Spójności, kierowane są do Urzędów Marszałkowskich, ale bez wskazówek o charakterze strategiczno-koncepcyjnym i wydawane nieefektywnie. W rozwiązaniu problemów wodno-melioracyjnych może pomóc nauka, która może opracować programu gospodarowania wodą w aspekcie ochrony klimatu. Może też zająć się kompleksowym programem łagodzenia skutków susz w rolnictwie, rozwoju małej retencji czy rozbudowy lub modernizacji urządzeń melioracyjnych – przekonywał Dembek.
Źródło: