Moda na stawianie uli na dachach budynków w miastach ma dwie strony medalu – z jednej strony propaguje wiedzę o pszczołach, z drugiej – naraża te owady na nowe zagrożenia, których nie ma na wsi – wskazuje prof. Krystyna Czekońska z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.
Specjalistka z Katedry Sadownictwa i Pszczelnictwa Uniwersytetu Rolniczego przypomniała, że pierwsze rodziny pszczele stanęły w 1985 r. na dachu opery paryskiej; Paryż dał przykład kolejnym wielkim aglomeracjom w Europie. Do Polski moda ta dotarła sześć lata temu, kiedy to na szczycie jednego z warszawskich hoteli zamieszkały rodziny pszczele. Za Warszawą podążyły kolejne miasta, w tym Kraków, gdzie pasiekę urządzono m.in. na dachach Akademii Górniczo-Hutniczej.
„Można mówić o modzie na stawienie rodzin pszczelich na dachach dużych budynków w miastach” – zauważyła w rozmowie z PAP prof. Czekońska. Różne instytucje zakładają pasieki na dachach swoich siedzib, aby w ten sposób popularyzować wiedzę o pożyteczności pszczół oraz informować o potrzebie ochrony tych ginących owadów.
Rozmówczyni zwróciła uwagę, że tworzenie pasiek na miejskich dachach ma też drugą, ciemniejszą stronę medalu – na pożyteczne owady w mieście czeka niesprzyjające środowisko, zanieczyszczone metalami ciężkimi, tlenkami azotu, wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi w tym benzopirenem. W środowisku miejskim pszczoły są również częściej narażone na brak dostępu do pokarmu.
Profesor wskazała także na nienaturalną dla pszczół wysokość budynków, na których lokowane są ule.
„Kiedyś, w naturalnych warunkach, pszczoły żyły w dziuplach drzew, czyli na wysokości 3-4 m nad ziemią. Stawianie uli na dachach wysokich budynków zmusza pszczoły do większego wysiłku – muszą pokonać większe odległości i większą siłę wiatrów” – wyjaśniła.
Znawczyni przedmiotu podkreśliła też, że nie tylko w mieście, ale i na wsi, gdzie rolnicy stosują pestycydy, pszczoły są narażone na zatrucia. „Wielu pszczelarzy ucieka z obszarów o wysoko rozwiniętym rolnictwie, gdzie stosowane są środki ochrony roślin” – powiedziała i zwróciła uwagę, że na wsi zmniejsza się powierzchnia gruntów z roślinami dostarczającymi pszczołom pokarmu.
Profesor, pytana o jakość miodu wyprodukowanego przez osłabione pszczoły, uspokoiła, że przysmak ten produkują prawie wyłącznie zdrowe pszczoły, ponieważ one mają siłę odnaleźć dobre źródła pokarmu. Osłabione, schorowane owady, nawet jeśli zbiorą nektar, to nie są w stanie wyprodukować z niego takiej ilości miodu, który mógłby trafić do konsumenta.
Rozmówczyni zapewniła też, że miód na sklepowych półkach jest zdrowy, choć nie zawsze dorównuje temu produkowanemu przez tzw. „swoich, sprawdzonych” pszczelarzy, mających niewielkie pasieki zlokalizowane z dala od aglomeracji miejskich i wielkoobszarowych gospodarstw rolnych.
„Miód, zanim trafi do sklepu, musi być zbadany. Jeśli znajdą się w nim substancje szkodliwe, np. antybiotyki, to nie zostaje dopuszczony do sprzedaży”.
Prof. Czekońska wyjaśniła, że jeśli chodzi o pestycydy, to ich obecność w miodzie została potwierdzona. Zwróciła uwagę, że znacznie mniej wiemy o zanieczyszczeniach w miodzie pochodzącym z miasta. Zauważyła, że wymaga to badań i dodała, że Uniwersytet Rolniczy w Krakowie prowadzi w tej chwili badania dotyczące wpływu smogu na pszczołę miodną oraz na inne dziko żyjące gatunki pszczół, jak np. murarka ogrodowa. Pierwsze wyniki mają się ukazać w przyszłym roku.
Zagrożeniu zatrucia pszczół substancjami toksycznymi poświęcona jest konferencja naukowa, która odbywała się 14 i 15 października na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. W prelekcjach i dyskusjach udział bierze blisko 200 znawców tematu: pszczelarzy, rolników, naukowców, a także przedstawicieli organizacji pozarządowych.