Wspólnymi siłami (głosami raczej) próbowaliśmy sobie odpowiedzieć na pytania, które sadownicy zgłosili na forum naszego portalu. Nasze dywagacje zaczęliśmy od kwestii historycznych – jeden z internautów prosił o porównanie zaleceń sprzed 10 czy 5 lat z aktualnymi. Odniósł się do tego prof. E. Makosz przypominając, że przed zimą 1986/87 w naszych sadach panował ‘McIntosh’ z ‘Idaredem’, zaś po niej polecano do uprawy pięć odmian – ‘Idareda’, ‘Idareda’, ‘Idareda’, ‘Lobo’ i ‘Cortlanda’. Zdaniem Profesora, całe szczęście, że nie zrealizowano tego programu do końca: ich owoce bardzo dobrze się sprzedawały, ale żadna z tych odmian nie była szerzej znana na świecie. Więc dochody sadowników zależały od rynku krajowego. Dopiero po wejściu do uprawy ‘Golden Deliciousa’, ‘Gali’, ‘Jonagolda’, w towarzystwie ‘Idareda’ i ‘Šampiona’ dobór odmian w polskich sadach zaczął przystawać do potrzeb rynków zewnętrznych.
Obecnie na globalnym rynku, którego uczestnikiem przecież jesteśmy, poszukuje się przede wszystkim owoców jednokolorowych, a wśród najpopularniejszych odmian o światowym znaczeniu nadal pierwszorzędne znaczenie ma ‘Golden Delicious’ (ze sportami), rodzina ‘Red Deliciousa’, grupa ‘Gali’, Granny Smith. Południowy Tyrol w swoich sadach ma 95% odmian jednokolorowych. My – najwyżej 25%, ale – znów zdaniem E. Makosza – niekoniecznie musimy doganiać Tyrolczyków. Przykład Francuzów czy Hiszpanów, którzy nie poradzili sobie ze sprzedażą jabłek jednej odmiany – ‘Golden Deliciousa’ podpowiada, by może w strukturze nasadzeń nie przekraczać 50% jednej odmiany. Uchroni to przed skutkami zawsze możliwego znużenia klienta monotonią oferty czy ewentualnej zmiany trendu, mody.
Współczesny już wątek do tematu zaleceń odmianowych wprowadził P. Korczak. Jego zdaniem dzisiaj tak samo ważne jak perfekcyjna jakość jabłek jest dysponowanie bogatą dokumentacją tę jakość potwierdzającą. Wszelkie certyfikaty, świadectwa i inne dokumenty są niezbędne w walce o zachowanie osiągniętych pozycji, bo – nie łudźmy się – będzie się w naszych owocach szukać czego się tylko da, by zakwestionować ich jakość, cenę, zepchnąć z rynku. A cała ta „papierologia” jest w sumie do zrobienia niewielkim kosztem…
Dyskusja na sali Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego w Nowej Wsi toczyła się przede wszystkim wokół tematów związanych z rosyjskim embargiem i jego skutkami. Na pytania internautów oraz padające z sali starali się odpowiadać wszyscy czterej zaproszeni fachowcy.
O sprawie naszego przygotowania do rosyjskich zakazów (czy zaskoczenia nim – według innych) wypowiadał się poseł M. Maliszewski. Według niego polscy sadownicy nie byli zaskoczeni, bo już na kilka miesięcy przed wprowadzeniem embarga Polacy uświadamiali w Brukseli takie niebezpieczeństwo i namawiali do opracowania działań osłaniających rynek UE przed ewentualnymi skutkami rosyjskich poczynań. Polska teza brzmiała: jeżeli Rosja wprowadzi jakieś ograniczenia w dostępie do swojego rynku, będzie to problemem całej Unii, a nie tylko Polski – nasze jabłka, których nie sprzedamy na wschodzie, zaleją rynek unijny i zdestabilizują go. Nie znalazło to posłuchu wśród urzędników Komisji Europejskiej, nie przejmowali się tym sadownicy z innych krajów – „to wasz problem”, mówili zaniepokojonym rozwojem sytuacji na wschodzie kontynentu Polakom. Po wprowadzeniu embarga też nie udało się uzgodnić stanowiska producentów owoców co do koniecznych kroków zaradczych. Na przykład Niemcy nie chcieli słyszeć o żadnych mechanizmach mających zatrzymać owoce w sadach – za możliwe do jakieś skompensowania przez UE uważali tylko przekazywanie owoców organizacjom charytatywnym. W ten sposób owoce nadal pozostawały na rynku, skutecznie blokując anemiczne ruchy cen (w UE zebrano jesienią rekordowo dużo jabłek).
Z sali padały pytania o efektywność poszczególnych mechanizmów pomocowych. Odpowiadający ze sceny specjaliści zgodnie stwierdzili, że zaproponowane sadownikom na przełomie sierpnia i września formy pomocy objęły w końcu jakieś 50-60 tysięcy ton jabłek. Rozdawnictwo jabłek – także zgodnie uznali za najmniej efektywną formę tej pomocy, co Bartek Paciorek podsumował krótko: „jeśli liczysz na kogoś, to licz na siebie”.
Zdaniem Mirosława Maliszewskiego teraz zimą mamy już tylko jedną formę pomocy do wykorzystania – wycofanie owoców do przerobu na biogaz czy etanol. Wykorzystanie jej może ściągnąć z rynku do 250 tys. ton jabłek a sadownictwu dać około 100 mln złotych. Rzecz więc warta wysiłku. Sala była przy omawianiu tego wątku mocno sceptyczna: przez cztery miesiące dyskutujemy i spieramy się o raptem 1,5% produkcji polskich sadów (jeśli liczyć całość zbiorów) czy też „aż” 5% zbiorów jabłek deserowych. To by całkowicie potwierdzało przytoczony wyżej pogląd B. Paciorka.
… a dyskusję prowadził Piotr Grel
Piotr Grel
Fot. A. Łukawska