Mirosław Maliszewski uświadamiał słuchaczom, że skoncentrowani na rynku rosyjskim tracimy z oczu inne, również ważne. Drugim po Rosji importerem jabłek są Niemcy – a na tym sąsiedzkim rynku przegrywamy z innymi graczami.
Jabłka można sprzedawać przede wszystkim tam, gdzie ludzie mają pieniądze, a nie tam, gdzie nie ma jeszcze jabłek. Dlatego trzeba zastanowić się, jak wejść na zasobne rynki, na których operują przecież liczni oferenci jabłek. Owszem mamy szanse – na przykład na rynku Ameryki Północnej (połączonym porozumieniem NAFTA –Meksykiem, USA i Kanadą). Bliżej jest nam do Afryki Północnej – na przykład Algieria jest rynkiem otwartym, bez biurokratycznych barier. Są tam możliwości sprzedaży dziesiątek, ale nie setek tysięcy ton. Bogate rynki Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Arabii Saudyjskiej, Dubaju są mocno specyficzne – wymagają jabłek odmian, jakich mamy mało. Ponadto owoce muszą mieć perfekcyjną jakość i tak samo dobrze być przygotowane.
Kandydaci na naszych kontrahentów obawiają się co będzie po embargu – czy nie wrócimy na rynek rosyjski porzucając nowych klientów.
Największe nadzieje wiążemy z rynkami Indii i Chin. W 2013 r Indie zaimportowały ponad 200 tys. ton – z Chin, USA, Nowej Zelandii. Część tej ilości moglibyśmy starć się przejąć. Indie wymagają jednak gazowania bromkiem metylu – takiego zabiegu nie dopuszcza europejskie prawo. Ten warunek trzeba z Hindusami wynegocjować.
Chińczycy analizują obecnie ewentualne zagrożenia dla swojego rynku stwarzane przez polskie jabłka. Za kilka miesięcy zaczną analizować bezpieczeństwo polskich owoców, lustrować polskie sady, warunki transportu. Ponieważ mamy dobre relacje z Chinami, Chińczycy zapewniają, że w 2-3 lata powinniśmy zamknąć procedury dopuszczenia na rynek. Jest więc szansa, że owoce z przyszłorocznych zbiorów będą mogły wejść na rynek Chin.
pg