Już po raz trzeci, 13 i 14 grudnia w Lublinie, zgromadzili się przedstawiciele rządu RP, rynków hurtowych, naukowcy oraz producenci na dorocznej konferencji, która tym razem miała tytuł "Szanse i zagrożenia dla krajowego ogrodnictwa po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej". Spotkanie, którego pomysłodawcą i gospodarzem był profesor Eberhard Makosz, przygotowała Akademia Rolnicza w Lublinie, we współpracy z Urzędem Komitetu Integracji Europejskiej (UKIE), Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi (honorowy patronat nad konferencją objął minister Artur Balazs), Towarzystwem Rozwoju Sadów Karłowych oraz Krajowym Forum Ogrodniczym. Podczas ubiegłorocznej konferencji jej uczestnicy zgodnie postulowali, aby zaprosić na następną nie tylko euroentuzjastów, ale i tych, którzy twierdzą, że poza UE będzie nam zdecydowanie lepiej. Niestety, zaproszeni zwolennicy tego drugiego poglądu wycofali się - po wyborach prezydenckich - z obietnicy wystąpienia w Lublinie.
Pomoc przedakcesyjna | ||
Ten kontrowersyjny temat — o pomocy dużo się mówi, ale mało kto jej doświadczył — omówił Tadeusz Kozek z UKIE. W latach 2000–06 możemy się spodziewać napływu do naszego kraju około 900 mln euro rocznie w ramach trzech programów pomocy: PHARE (Poland and Hungary: Assistance in Restructuring Economies), SAPARD (Przedakcesyjny Instrument Wsparcia Rolnictwa i Obszarów Wielskich) oraz ISPA (Przedakcesyjny Instrument Polityki Strukturalnej). Czy to dużo czy mało? Kwota ta trzykrotnie przewyższa wartość tego, co Polska dotąd otrzymała, ale jednocześnie jest dużo niższa niż korzyści, jakich doświadczyłoby polskiego rolnictwo, gdybyśmy byli członkami UE już obecnie. Warto jednak uświadomić sobie, że nasze koszty przygotowania bezkolizyjnego włączenia polskiego rolnictwa do unijnego są ogromne, ale po przystąpieniu — o ile polskim negocjatorom w Brukseli uda się uzyskać dla naszych producentów prawa identycznymi z tymi, jakie mają ich koledzy we Wspólnocie — korzyści przewyższą koszty. Ze wszystkich działów naszej gospodarki właśnie rolnictwo ma szansę w największym stopniu skorzystać z przyłączenia do UE. Najwięcej emocji budzi program SAPARD, którego rozpoczęcie planowano na koniec ubiegłego roku. Wobec braku przepisów wykonawczych, pierwsze wnioski będzie można prawdopodobnie składać dopiero w połowie bieżącego roku. T. Kozek zdementował informacje, że są już oficjalne formularze do SAPARD-u (niektórzy już prowadzą szkolenia dla producentów, jak takie wnioski wypełniać!). Programy ISPA i PHARE przeznaczone są głównie na duże projekty, indywidualnie zatwierdzane nie w Polsce, ale w Brukseli, natomiast producenci rolni mają szansę na bezpośrednią pomoc z SAPARD-u. Nasi rolnicy są jednak sceptyczni i nie bardzo wierzą, że środki finansowe z SAPARD-u dotrą do gospodarstw indywidualnych. Polemizując z T. Kozkiem Zbigniew Przybyszewski (prezes Związku Sadowników Mazowsza) wyraził obawę, że z tej pomocy skorzystają głównie samorządy i może jeszcze grupy producenckie, ale tych jest niewiele. Problemem jest, między innymi, konieczność sfinansowania zatwierdzonego projektu ze środków własnych (kredyt preferencyjny nie jest akceptowany), które dopiero po zakończeniu inwestycji mogą być częściowo zrefundowane. | ||
Doświadczenia negocjatora | ||
Dr Władysław Piskorz, na co dzień negocjujący w Brukseli warunki włączenia Polski do UE, podzielił się z uczestnikami konferencji swoimi dotychczasowymi spostrzeżeniami. Przede wszystkim należy sobie uświadomić, jak głęboko Wspólna Polityka Rolna ingeruje w codzienne funkcjonowanie gospodarstw rolnych w UE. Gdy będziemy członkami tej organizacji, nasz rząd będzie miał tylko niewielką swobodę decydowania o wielkości środków finansowych z unijnego budżetu, trafiających do poszczególnych rolników. Takie decyzje będą podejmowane w Brukseli. Już dzisiaj narzekamy na biurokrację i zbyt rozbudowaną administrację. Tymczasem obie jeszcze się rozrosną (częściowo już w okresie przedakcesyjnym), aby wdrażać instrumenty Wspólnej Polityki Rolnej. Ubocznym skutkiem spodziewanego wzrostu opłacalności produkcji rolnej w Polsce będzie znaczny wzrost cen gruntów rolnych i czynszów dzierżawnych. Z jednej strony zwiększy to koszty zakładania nowych gospodarstw, z drugiej — zmniejszy zysk dzierżawców. Ceny naszych produktów ogrodniczych, w porównaniu do notowań w UE, są niższe i na pewno — jeśli tylko jakość naszych towarów dorówna unijnym — można liczyć na ich wzrost. Trzeba jednak pamiętać, że większego zysku producenci mogą spodziewać się tylko wtedy, gdy się zorganizują na tyle, aby być równorzędnym partnerem dla odbiorców. Jeżeli tak się nie stanie, to na wzroście cen skorzystają hurtownicy oraz detaliści. Taki scenariusz sprawdził się już w kilku krajach Piętnastki. Ważne, aby nie dopuścić do zmonopolizowania handlu — tylko w warunkach konkurencji producenci będą w stanie wymusić lepsze ceny. Czy pozostając poza Unią polscy producenci mogliby utrzymać ceny za swoje towary na poziomie notowań unijnych? Pewnie jeszcze przez jakiś czas tak, ale w warunkach postępującej liberalizacji handlu na świecie konieczności dostosowywania się do wymogów porozumienia o rolnictwie zawartego w ramach międzynarodowych układów GATT i WTO wkrótce nie bylibyśmy już w stanie konkurować z dotowanymi artykułami rolnymi z UE oraz tanimi produktami z krajów pozaeuropejskich. Dlatego nie mamy wyboru, status członka Wspólnoty uchroni nas przynajmniej od negatywnych skutków protekcjonizmu rolnego UE. W Polsce jest dużo bardzo małych gospodarstw. W UE jest ich niewiele, ale ich liczba jest dość stabilna, bo w większości uzyskują dochody spoza rolnictwa. Podobnie może stać się w Polsce. Trzeba jednak pamiętać, że takie gospodarstwa mają u nas tylko niewielkie obciążenia finansowe. Na razie nie ma bowiem jeszcze u nas dla rolników podatku dochodowego, katastralnego, są zwolnienia z VAT. Gdyby te podatki funkcjonowały na podobnych zasadach, jak w UE, to właściciele musieliby się poważnie zastanowić, czy opłaca się utrzymywać małe gospodarstwa. Można więc przypuszczać, że w przyszłości wzrośnie presja na uwalnianie zasobów ziemi z tych gospodarstw. | ||
Sukces „podwójnego zera” | ||
Jan Świetlik z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej przeanalizował podpisany niedawno pomiędzy Polską i Unia Europejską układ o liberalizacji handlu produktami ogrodniczymi. Opinie większości ekonomistów są zgodne — porozumienie to ogromny nasz sukces, bo UE dała bardzo dużo, a sama zyskała niewiele. Polska nie zniosła bowiem żadnego cła na rynku kwiatów ciętych, pomidorów i ogórków oraz większości gatunków owoców (z nielicznymi wyjątkami) uprawianych u nas. Znieśliśmy cło na importowane cytrusy i brzoskwinie, ale ich dostawy i tak by rosły, nawet gdybyśmy naszego rynku nie otwarli. W przypadku warzyw pozwoliliśmy na niczym nieskrępowany import do Polski gatunków dla naszych warzywników mniej istotnych. Zyskaliśmy za to możliwości eksportu warzyw świeżych (z wyjątkiem pomidorów i ogórków), co stwarza ogromną szansę dla naszych producentów. Możemy dostarczać na Zachód produkty, których uprawę mamy dobrze opanowaną, choćby kalafiory, szparagi czy też marchew (Polska jest jej największym europejskim producentem). Zaskoczeniem było otwarcie Unii na polskie truskawki deserowe, których produkujemy coraz więcej, ale bardzo mało eksportujemy. Według J. Świetlika, Unię trzeba w tym przypadku podziwiać albo za odwagę (bo jesteśmy truskawkowym potentatem), albo za dobre rozeznanie (bo owoców odpowiedniej jakości i tak nie dostarczymy). Właśnie jakość produktów ogrodniczych jest największym problemem polskiego rolnictwa. W Unii wszystkie owoce i warzywa muszą odpowiadać normom jakościowym, my te ostatnie mamy, ale brakuje obowiązku ich respektowania. | ||
Nie jest dobrze | ||
Aktualną sytuację w poszczególnych działach polskiego ogrodnictwa oraz możliwości ich dostosowania do wymagań UE szczegółowo przedstawili: prof. Kazimierz Kubiak (przetwórstwo owocowo-warzywne), dr Wanda Cieślak-Wojtaszek (warzywnictwo), dr hab. Lilianna Jabłońska (kwiaciarstwo) oraz prof. Eberhard Makosz (sadownictwo). Perspektywy branży ogrodniczej w Polsce nie nastrajają optymistycznie. Najgorzej rysuje się przyszłość polskiego kwiaciarstwa i warzywnictwa, lepiej sadownictwa, a wszystkie działy, z przetwórstwem na czele, wymagają ogromnych zmian. (Dokładną relację z tej części konferencji — ze względu na jej wagę — przedstawię w jednym z kolejnych numerów „Hasła Ogrodniczego”.) | ||
Przykłady z zagranicy | ||
W lubelskim spotkaniu udział wzięli także goście z zagranicy. Kurt Timoshek z Austrii przedstawił doświadczenia sadowników z tego kraju, związane z wejściem w struktury UE. W przeciwieństwie do Hiszpanii, Portugalii czy Grecji, których wejście do UE poprzedziły okresy przejściowe, Austria zintegrowała się ze Wspólnotą praktycznie natychmiast. Z dnia na dzień przestały istnieć mechanizmy ochrony rynku. Ceny, które płacono sadownikom, spadły nawet o 30%. Aby wyrównać tym producentom efekty nagłej zmiany sytuacji, zastosowano złożony system wsparcia: • jednorazowe odszkodowanie za straty (dotyczące jabłek, które znalazły się w chłodniach jesienią roku poprzedzającego przystąpienie do UE); • dopłaty wyrównawcze do produkcji owoców w latach kolejnych; • środki finansowe (25–30% wartości inwestycji) na budowę przechowalni czy też modernizację technologii (np. wymianę palet drewnianych na plastikowe); • 3-letni okres przejściowy na wdrożenie unijnych norm jakościowych; • pomoc dla grup producenckich; • dopłaty bezpośrednie do bieżącej produkcji; • premie za wdrażanie integrowanej produkcji owoców, ochronę przed erozją gleby, instalację siatek przeciwgradowych, przestawianie się na nowe odmiany; • pokrywanie przez państwo 50% składki na ubezpieczenie od gradu. Oczywiście także w UE nie jest najlepiej. W ostatnim dziesięcioleciu sadownicy austriaccy zmniejszyli koszty produkcji jabłek o 10%, mimo inflacji i przy obniżeniu się cen owoców. Równocześnie w tym okresie — dzięki państwowemu wsparciu — zainwestowano ogromne środki w modernizację gospodarstw. K. Timoshek zwrócił też uwagę, jak ważne jest zorganizowanie się sadowników, bo tylko wtedy mogą stać się partnerami dla sieci handlowych. Supermarkety mają już w Austrii 97% udziału w obrocie owocami i warzywami, a według szacunków, na 1000 mieszkańców przypada statystycznie 0,8 sklepu (w Polsce jeszcze 3–3,5 sklepu na 1000 mieszkańców). Na zakończenie Danilo Belšak ze Słowenii poinformował, jak w jego kraju przygotowuje się sadownictwo do przystąpienia do UE (czytaj HO 5/2000). Naszych producentów może zaskoczyć, na jak dużą pomoc finansową ze strony państwa mogą liczyć ich słoweńscy koledzy. Rząd tego kraju częściowo refunduje koszty założenia nowego sadu, przestawienia się na integrowaną produkcję, wydatki na inwestycje w gospodarstwach oraz działania marketingowe. Finansowo wspierane są grupy producenckie, a także badania naukowe i sadownicze stacje doświadczalne. Uczestnicy konferencji pytali gości z zagranicy, między innymi, o wysokość podatków, jakimi są obciążeni tamtejsi sadownicy. Otóż wszyscy rolnicy płacą tam podatek dochodowy, w Austrii do 30% (stawka zależy od wysokości dochodów), w Słowenii — 30%. Najtrafniej skomentował ten fakt profesor Makosz twierdząc, że „w Polsce jesteśmy zauroczeni dotacjami, jakie otrzymują unijni rolnicy, ale często zapominamy, że są one niższe od podatków, które trzeba w tych krajach płacić”. Jak zwykle, lubelskie spotkanie nie było jedynie dyskusją o problemach ogrodnictwa. Na jej podstawie przygotowana zostanie lista wniosków (opublikujemy ją na łamach „Hasła Ogrodniczego”), która trafi potem do właściwych organów administracji państwowej. |