MIĘDZY USTAWĄ A ZDROWYM ROZSĄDKIEM

    W poprzednim numerze zamieściliśmy omówienie podstawowych zmian w ustawie o nasiennictwie, po jej nowelizacji, przedstawione przez Krzysztofa Smaczyńskiego z Głównego Inspektoratu Inspekcji Nasiennej. Zgodnie z zapowiedzią, tym razem drukujemy głos producenta-szkółkarza w dyskusji nad ustawą. Mamy nadzieję, że publikacja ta sprowokuje do wypowiedzi innych Czytelników "Szkółkarstwa" (red.).












































    W numerze 2/99 „Szkółkarstwa” ukazał się artykuł Zbyszka Wybickiego pt. „Unia a my”, w którym autor poddał druzgocącej krytyce obowiązujące u nas przepisy dotyczące nasiennictwa. Jego zarzuty dotyczyły zarówno rozwiązań przyjętych w ustawie o nasiennictwie, jak też trybu ich realizacji w praktyce. Autor zwrócił uwagę na podejście ustawodawcy do całego zagadnienia, wsparte na przekonaniu, że każdą dziedzinę życia można i należy uregulować przepisami od A do Z, a przepisy te ustanowi władza, nie oglądając się na opinie i postulaty zainteresowanych środowisk. Bo przecież władza wie lepiej, czego potrzeba — na przykład — szkółkarzowi, który naiwnie dążąc w kierunku wskazanym przez niewidzialną rękę rynku gotów dojść nie tam, gdzie według władzy powinien. Zgadzam się w pełni z zarzutami Wybickiego. Wypada tylko żałować, że głos ten, który miał być zaproszeniem do dyskusji, nie spotkał się ze strony Ministerstwa Rolnictwa z żadnym odzewem. Gdyby tak się stało, być może dziś bylibyśmy w innym miejscu z dyskusją o polskim prawie nasiennym.



    Szkółkarstwo w świetle nowelizacji
    1 listopada ubiegłego roku weszła w życie nowelizacja ustawy o nasiennictwie z 24 listopada 1995 roku. Jest rzeczą interesującą zobaczyć, jak w zapisach ustawowych mieści się szkółkarstwo. A dokładniej szkółkarstwo sadownicze, bo mimo objęcia regulacjami ustawowymi całego szkółkarstwa, roślin ozdobnych po 1995 roku nie kwalifikowano, choć, jak wszyscy wiemy, ich produkcji nie zaprzestano — pojawiały się w obrocie w dziesiątkach milionów sztuk. Państwo tolerowało w ten sposób jawne bezprawie. Stan ten usankcjonowała dopiero omawiana nowelizacja, która wyłączyła odmiany roślin ozdobnych z obowiązku wpisywania do rejestru i dokonywania kwalifikacji. Dzięki temu, że kiedyś „zapomniano” o szkółkarstwie ozdobnym, mogło się ono rozwijać bez przeszkód, z czego skwapliwie korzystało i korzysta, co widać gołym okiem po ilości i jakości oferowanego towaru.
    Komfort ten nie jest dany szkółkarzom produkującym materiał owocowy. Państwo postanowiło zaopiekować się tą produkcją, a jakie to niesie skutki dla całej branży, postaram się pokazać na przykładzie borówki wysokiej, której rozmnażaniem zajmuję się od lat. Odniosę się do kilku zaledwie spraw związanych z ustawą i jej funkcjonowaniem w praktyce, gdyż omówienie całości zagadnienia wymagałoby znacznie obszerniejszej wypowiedzi.



    O niektórych absurdach na przykładzie borówki
    Specyfika borówki wysokiej polega nie tylko na jej szczególnych wymaganiach uprawowych, ale też na tym, że jest to gatunek wprowadzony do obrotu w Polsce stosunkowo niedawno, raptem 20 lat temu. Spośród kilkudziesięciu wyselekcjonowanych odmian, u nas uprawia się kilkanaście. Wytypowanie odmian przydatnych do uprawy to wielka i odpowiedzialna praca, która trwa do dziś. Korzystamy głównie z odmian amerykańskich, choć w ostatnim czasie duże sukcesy odnoszą hodowcy nowozelandzcy i australijscy. Większość tych odmian nie jest licencjonowana. Moglibyśmy więc czerpać swobodnie z dorobku zamorskich hodowców, szybko wprowadzać nowe odmiany do uprawy i nie pozostawać w tyle za obcą konkurencją, błyskawicznie reagującą na nowości, gdyby nie polskie prawo, które nie przewiduje np. możliwości sprowadzania „młodzieży” do dalszej produkcji szkółkarskiej, i utrudnia w ten sposób introdukcję nowych odmian. Skutek jest taki, że polscy plantatorzy w poszukiwane nowości zaopatrują się za granicą, na co otrzymują bez ograniczeń, a jakże, stosowne zezwolenia w Ministerstwie Rolnictwa, które w ten sposób zapewne chroni interesy polskich szkółkarzy. Nie mam nic przeciwko temu, żeby klient dokonywał zakupu, gdzie mu się żywnie podoba, ale nie udawajmy wtedy, że coś lub kogoś w ten sposób chronimy. Ten sam szkółkarz, występując w roli plantatora, może się zwrócić do ministerstwa o wydanie zezwolenia na import materiału szkółkarskiego i, oczywiście, otrzyma je pod warunkiem, że zadeklaruje, iż nie wprowadzi tych roślin do obrotu, tylko posadzi na swojej plantacji.
    Ktoś zapyta, dlaczego roślin tych nie można wprowadzić do obrotu? Ano dlatego, że sprowadzając daną odmianę z zagranicy, niech to będzie 'Bluecrop’, sprowadzamy odmianę niefigurującą w polskim rejestrze odmian, bo tam wpisano odmiany dwie o podobnej nazwie: 'Bluecrop SGGW’ oraz 'Bluecrop WIL’, i żadna z nich nie jest oczywiście odmianą 'Bluecrop’, choć od 'Bluecropa’ niczym botanicznie się nie różni.



    O rejestrze i „ochronie” interesów szkółkarzy
    Przyczyną tych nonsensów, i wielu innych, o czym niżej, jest powołanie rejestru odmian roślin uprawnych dopuszczonych do obrotu w Polsce. Zgodnie z nazwą, żadne inne odmiany nie mogą być w naszym kraju rozmnażane i kwalifikowane, jeśli nie występują w rejestrze, z wyjątkiem roślin przeznaczonych na eksport. Ten ostatni zapis jest oczywiście martwy, gdyż zakłada zawieranie umów eksportowych przez szkółkarzy wyłącznie przed rozpoczęciem cyklu produkcji roślin. Jestem zdania, że istnienie rejestru odmian i związanych z nim regulacji zawartych w ustawie o nasiennictwie stało się powodem rozwoju czarnego rynku w szkółkarstwie sadowniczym i przyczyniło się do spadku konkurencyjności polskiej produkcji w stosunku do oferty zachodnich szkółek.
    Jednym z argumentów, przy których pomocy uzasadniano kiedyś przyjęcie ustawy, była ochrona interesów polskich szkółkarzy. Chciałoby się rzec: Boże chroń mnie przed przyjaciółmi, itd. Prawdziwa obrona interesów szkółkarzy, i nie tylko szkółkarzy, powinna polegać na tworzeniu dobrego, sprzyjającego rozwojowi prawa pracy, gospodarczego, podatkowego czy nasiennego, maksymalnym upraszczaniu procedur i przepisów, budowaniu infrastruktury telekomunikacyjnej, drogowej i wszelkiej innej, a nie dyktowaniu sadownikom czy szkółkarzom, jakie odmiany mają sadzić. (Podejmując sami takie decyzje gotowi głupstw narobić i, zamiast posadzić odmianę dającą duży plon i odporną na choroby, posadzą odmianę dającą mały plon i nieodporną na choroby.)
    Odpowiedzią rynku na te próby ręcznego sterowania nim był rozwój nielegalnej produkcji szkółkarskiej. Ocenia się, że około 50–60% produkcji materiału szkółkarskiego borówki wysokiej pochodzi ze szkółek niezarejestrowanych, rozmnażających rośliny niezgodnie z prawem. Czy istnieje możliwość ukrócenia tego procederu? Na pewno nie, gdyż wymagałoby to znacznego rozbudowania służb kontrolnych (rzecz przecież dotyczy nie tylko borówki), nie wierzę też w żadne zaopatrywanie w etykiety, poza tym nie ma takiej potrzeby; jeżeli są — a są — klienci, którzy kupując materiał niewiadomego pochodzenia podejmują ryzyko wpadki, to ich problem. Nie sądzę, by państwo powinno chronić ludzi przed podejmowaniem głupich decyzji gospodarczych. Poza tym, skąd pewność, że rośliny produkowane bez zezwolenia muszą być z definicji słabszej jakości od tych opatrzonych „papierem”? Znacznie gorzej jest, jeżeli w majestacie prawa handluje się materiałem wadliwym, narażając ludzi na olbrzymie straty, a takie przypadki miały miejsce.



    Odmiana selekcjonowana kosztuje 4%
    Szkółkarz, który posiada zezwolenie na rozmnażanie roślin i zgłasza je do zakwalifikowania, uiszcza od każdej sprzedanej rośliny (można ją również sprzedać sobie, sadząc we własnym sadzie czy jagodniku) tzw. opłatę hodowlaną na rzecz podmiotu prowadzącego hodowlę zachowawczą danej odmiany, w wysokości 4% ceny sprzedaży. Opłaty tej nie ponosi oczywiście szkółkarz produkujący bez zezwolenia, dzięki czemu jego koszty produkcji są niższe równo o 4%. Chcąc wprowadzić na rynek „trefny” towar szkółkarz ów konkuruje z „oficjalnym” oczywiście ceną, bo tak najłatwiej, przez co zachęca niektórych kupców do kolejnego nielegalnego procederu: w szkółce kwalifikowanej kupuje się niewielką ilość materiału, żeby dostać świadectwo kwalifikacji, a potem hulaj dusza.
    Nawiasem mówiąc, chciałbym się dowiedzieć, zgodnie z jakimi przepisami wymaga się od właścicieli sklepów ogrodniczych posiadania kserokopii świadectwa kwalifikacji, z którego każdy może dowiedzieć się, jaka jest wielkość produkcji danej szkółki. Najpilniej strzeżone tajemnice każdej firmy szkółkarz ma upubliczniać bez ograniczeń, bo nie wystarczy, tak jak było przedtem, dopisek na fakturze stwierdzający fakt zakwalifikowania sprzedanego materiału.
    Wydaje się, że cały ten pasztet zawdzięczamy finezyjnej konstrukcji, niespotykanej w innych tego typu regulacjach prawnych. W obowiązującej do 31 października 2000 r. ustawie o nasiennictwie wyróżniono mianowicie odmiany oryginalne, tj. odznaczające się odrębnością, wyrównaniem i trwałością, oraz odmiany selekcjonowane, które opisuje się przy pomocy cech wyrównania i trwałości. Odmiany selekcjonowane nie muszą więc różnić się od innych odmian (nie muszą być odrębne). Bardzo ciekawa koncepcja, zwłaszcza w świetle definicji odmiany przyjętej w ustawie: odmiana rośliny uprawnej to „(…) zbiorowość roślin (…), którą można odróżnić od każdej innej zbiorowości roślin na podstawie co najmniej jednej posiadanej właściwości.”
    Jeśli tak, to zważywszy, że istnieje ponad wszelką wątpliwość odmiana borówki wysokiej o przywołanej już nazwie Bluecrop, wyselekcjonowana w 1952 roku w USA drogą skrzyżowania czterech innych odmian, zaś kiedy zajrzymy do rejestru odmian dowiemy się, że istnieją również odmiany 'Bluecrop SGGW’ i 'Bluecrop WIL’, która ostatnio pojawiła się w rejestrze, chciałbym zapytać, czym odmiany te różnią się pomiędzy sobą? Określenie występujące w ustawie, że odmiana selekcjonowana „nie różni się istotnie od odmian macierzystych”, prócz tego, że nic nie znaczy, głosi nieprawdę, gdyż to, co nazwano odmianą selekcjonowaną, nie tylko nie różni się istotnie od odmiany macierzystej, ale w ogóle się nie różni. Chyba że za różnicę w genotypie uznamy obecność lub nie kilku liter po nazwie odmiany. Ustawa zachęca w ten sposób do tworzenia abstrakcyjnych bytów. Jednak wpisywanie do rejestru zgłaszanych przez kolejnych „hodowców” odmian figurujących już w rejestrze, zamiast przynieść profity „hodowcy”, bezlitośnie obnażyło nonsensowność całego pomysłu oraz jego dwuznaczność moralną. Bo oto na mocy ustawy hurtem przydzielono instytucji państwowej prawa hodowcy prowadzącego hodowlę zachowawczą odmian wszystkich roślin uprawnych rozmnażanych w Polsce, mimo że większość z nich wyhodowano bez jakiegokolwiek udziału tej instytucji, a hodowcy są znani. Niektóre z odmian, zwłaszcza roślin jagodowych, przejęli szkółkarze, gdy wspomniana instytucja uznała, że nie opłaca się ponosić kosztów hodowli zachowawczej tych odmian.
    Taki stan rzeczy miał istnieć do dnia nowelizacji ustawy o nasiennictwie. W artykule Bożeny Nowickiej, przedstawicielki Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi czytamy: „W zakresie rejestracji odmian projekt nowelizowanej ustawy o nasiennictwie przewiduje (…) zaniechanie rejestracji odmian selekcjonowanych, dostosowując podział odmian podlegających rejestracji do wymogów prawa UE” („Hodowla Roślin i Nasiennictwo” 3/1999, s. 30). Zgodnie z tą obietnicą, z tekstu znowelizowanej ustawy wykreślono pojęcie i definicję „odmiany selekcjonowanej”. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że sprawę w ten sposób można zamknąć, bo oto w artykule 2. nowelizacji pojawia się znowu nieśmiertelna „odmiana selekcjonowana”. Stwierdza się tam, że „dotychczasowe wpisy odmian do rejestru, w tym odmian selekcjonowanych, zachowują ważność przez 10 lat od dnia wejścia w życie ustawy”. Co więcej, do rejestru mogą być wpisane odmiany, które w dniu wejścia ustawy w życie były poddawane urzędowym badaniom. Jak widać, cała ta zabawa w nowelizację i „dostosowanie do Europy” prowadzi nas do punktu wyjścia. Najpierw coś się skreśla w imię idei europejskich, potem to coś się przywraca, zapominając, że na gruncie znowelizowanej ustawy to coś nie istnieje, nie ma więc — tym bardziej — swojej definicji. Według mnie, jest to niezły knot prawny. Komu to wszystko ma służyć? Zanosi się na to, że wchodząc do UE za kilka lat wniesiemy tam nasz dorobek legislacyjny w postaci „odmiany selekcjonowanej”, która od niczego niczym się nie różni, ale jest w papierach.



    Proste rozwiązania
    Tymczasem rozwiązanie jest w zasięgu ręki, wystarczy zlikwidować rejestr i zapomnieć o odmianach selekcjonowanych. Okaże się wtedy, że oczyszczone zostało to zachwaszczone pole, a odpowiednie służby państwowe będą mogły skoncentrować się na zadaniach, do których powinny być powołane: pilnowaniu zdrowotności wprowadzanego do obrotu materiału szkółkarskiego, ochronie praw hodowców i badaniu przydatności odmian do uprawy oraz formułowaniu zaleceń i porad dla producentów roślin, a nie na dyrygowaniu rynkiem.
    Problemów jest dość, nie trzeba stwarzać pozornych. Państwo powinno pospieszyć z pomocą rolnikom, którzy często są bezradni wobec trudności i obaw, jakie niesie perspektywa integracji z UE. Najnowszym przykładem problemu, z którym borykają się szkółkarze, jest kwestia ochrony licencyjnej odmian róż. Wskutek polityki zagranicznych firm hodowlanych grożą nam wielkie kłopoty z eksportem róż do UE. Oto zadanie, które powinni wziąć na warsztat specjaliści z Ministerstwa Rolnictwa. A że nikomu z producentów róż nie przyjdzie do głowy zwrócić się z tą kwestią do tego ministerstwa, to najlepiej świadczy o ich zaufaniu do instytucji państwowych.
    Rzecz w tym, by rolnik, szkółkarz wiedział, że agendy państwa stoją murem za nim, że przepisy są wymyślane nie po to, żeby mu utrudnić życie i pognębić, ale żeby umożliwić sprawne i skuteczne gospodarowanie. Obawiam się, że obecnie obowiązująca, pozornie znowelizowana ustawa o nasiennictwie nie przybliża nas do tego celu.
    Część winy za opisywany stan rzeczy leży po stronie szkółkarzy, którzy zamiast pilnować swoich interesów, domagać się korzystnych rozwiązań siedzą cicho i czekają zmiłowania urzędników. Nie mamy reprezentacji na tyle silnej, żeby liczono się z nami, może czas zatem pomyśleć o zjednoczeniu szeregów i stworzyć grupę nacisku, którą władza zauważy, chociaż nie bardzo ma czas na zajmowanie się naszymi sprawami. Przecież zajęta jest ratowaniem polskiego rolnictwa.

    Related Posts

    None found

    Poprzedni artykułCO ZMIENIŁA USTAWA?
    Następny artykułWARZYWA I OWOCE Z PIĘCIU KONTYNENTÓW

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Wpisz treść komentarza
    Wpisz swoje imię

    ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.