Dane przestępcy są znane, ale pozostaną tajne
Ale… do rzeczy. Do Grójca na konferencję „Zero tolerancji – brak przekroczonych norm pozostałości ś.o.r. szansą dla polskich jabłek”, zorganizowaną 21 lutego przez Unię Owocową Stowarzyszenie Polskich Dystrybutorów Owoców i Warzyw (fot. 1), przybyli sadownicy, w tym z innych grup i stowarzyszeń, doradcy, przedstawiciele: firm fitofarmaceutycznych, przetwórczych, nauki i administracji państwowej (fot. 2). Bodźcem dla wszystkich, zarówno organizatorów, jak i uczestników, był kolejny przypadek wykrycia w żywności pochodzenia roślinnego, eksportowanej z Polski, przekroczenia norm najwyższych dopuszczalnych poziomów pozostałości (NDP) substancji czynnych wchodzących w skład środków ochrony roślin (ś.o.r.). Powagę sytuacji spotęgował fakt, iż ostatnio Czesi wykryli w polskich jabłkach substancję wycofaną z użycia na terenie Unii Europejskiej w 2012 r.
Fot. 2. Uczestnicy spotkania
Część uczestników przybywających na spotkanie miała nadzieję, że wykorzysta obecność zaproszonych prelegentów i dowie się szczegółów dotyczących tej sprawy, m.in. o eksporterze. Inni akceptowali decyzję o nieujawnianiu tych danych, bo ponoć „nie o to chodzi”. A o co? Właściwie po spotkaniu trudno powiedzieć. Główny Inspektorat zna dane podmiotu, który dopuścił się tego czynu, jednak nie zostaną one upublicznione. Jakie konsekwencje zostały wobec tego podmiotu wyciągnięte? To pytanie też pozostało bez odpowiedzi. Ostracyzmu nie będzie. Podmiot, który spowodował znaczące straty wizerunkowe i ekonomiczne, pozostanie anonimowy…
Cel
Po raz kolejny przedstawiciel Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa, w Grójcu była nim m.in. Joanna Tumińska (fot. 3), dyrektor Biura Ochrony Roślin i Techniki, informował zebranych o prawnych aspektach związanych z dopuszczeniem do użycia i stosowaniem środków ochrony roślin. Cóż z tego, że prelegentka podkreślała, które środki i w jakim zakresie mogą być użyte do ochrony sadów i plantacji roślin jagodowych. Jakie działania kontrolne w tym zakresie prowadzi PIORiN. Jakie konsekwencje są wyciągane wobec łamiących prawo, skoro mimo tych, naprawdę licznych w sezonie wystąpień pracowników PIORiN, ma się wrażenie, że to nie trafia do wszystkich adresatów.
Fot. 3. Joanna Tumińska
Część uczestników uważała, że są to przecież oczywistości, ale już podczas wystąpień w dyskusji okazało się, że dla niektórych – niezupełnie. Jeden z uczestników informowała bowiem, że w sklepach ze środkami ochrony roślin sprzedawcy sadownikom sami wskazują i polecają „zastępcze” produkty, które wcale nie są zarejestrowane do użycia w sadach.
Kolejnym procederem, z którym styka się branża w praktyce, są nielegalne środki ochrony roślin. I być może w tym należy dopatrywać się problemu przekroczeń, szczególnie substancji, których w oficjalnym obrocie nie ma już od kilku lat. Dane na ten temat (tabela) przedstawił Marcin Mucha (fot. 4), dyrektor Polskiego Stowarzyszenia Ochrony Roślin.
Fot. 4. Marcin Mucha
Tabela. Rolnicy o podrabianych środkach ochrony roślin (ś.o.r.; wyniki badania przeprowadzonego na zleceni PSOR w 2016 r.)
Zgadza się to z danymi, którymi dysponuje również PIORiN. J. Tumińska wskazywała, że nielegalne środki ochrony roślin docierają do polskich rolników różnymi źródłami jako: ● przemyt z krajów trzecich (tj. pozaunijnych), ● towar sprowadzany z innych państw UE, ● dystrybucja za pośrednictwem internetu, ● sprzedaż w legalnych miejscach dystrybucji, ● dostawa bezpośrednio do gospodarstw. I jak to się ma do zasady powtarzanej przez pracowników PIORiN na każdym szkoleniu, że dozwolone są do użycia tylko środki zarejestrowane w Polsce i zaopatrzone w etykiety w języku polskim? Na opakowaniach podróbek widnieją niejednokrotnie napisy grażdanką i to już trudno przeoczyć, w przeciwieństwie, może(?), do innych języków ale wykorzystujących alfabet łaciński.
Ogółem wg przedstawicieli PIORiN obecnych na spotkaniu, w tym głównego inspektora ORiN – Andrzeja Chodkowskiego (fot. 5), co roku (w efekcie prowadzonych badań nad prawidłowym stosowaniem środków ochrony roślin) mimo wszystko wykrywane są próbki z pozostałościami przekraczającymi normy. Co roku kontroli poddawana jest pula ok. 20 tys. próbek płodów, w tym ok. 3 tys. owoców (różnych gatunków). W wyniku przebadania ponad 60 różnych gatunków roślin uzyskano w latach 2014, 2015, 2016 następujący (odpowiednio) procent próbek z przekroczeniami NDP: 1,1; 1,6; 1,6. W 2016 r. polskie wyniki były tożsame ze średnią wszystkich identycznych badań prowadzonych na obszarze UE. W opinii PIORiN, zdecydowana większość badanych polskich jabłek spełnia normy.
Podkreślić jednak należy, że PIORiN bada zaledwie plony z kilku procent polskich gospodarstw. Takie są możliwości administracji na dzisiaj. Dlatego też nie trudno przeoczyć przestępców. O nich dowiadujemy się w sposób spektakularny, gdy partnerzy handlowi podają do publicznej wiadomości, że wykryto w np. jabłkach eksportowanych z Polski, chociażby ostatnio – chloropiryfos czy propargit.
Fot. 5. Andrzej Chodkowski
Według Piotra Podoby (fot. 6) z Döhler Polska Sp. z o.o., reprezentowana przez niego firma jako nabywca 380 tys. ton jabłek rocznie, ma bardzo duże problemy z przekroczeniami norm środków ochrony roślin w surowcu. Na 428 próbek soków przebadanych w 2017 r., w 71 stwierdzili przekroczenia NDP, co stanowiło 16,5% wszystkich. Duże trudności ten producent m.in. koncentratu soku jabłkowego, soków w tym NFC ma z obecnością w surowcu chlorku mepikwatu. Substancja ta nie jest dopuszczona w Polsce do stosowania w sadach i jagodnikach. Stanowi jednak komponent gotowych środków „rolniczych” wraz z proheksadionem wapnia. Klienci Döhler badają każdą partię dostarczanych soków, dlatego tez firma w kraju kontroluje tak dokładnie i dogłębnie surowiec. W przeciwnym razie groziły by jej poważne straty finansowe, ale głównie wizerunkowe.
Dlatego też proponuje polskim sadownikom, aby jednak zastanowili się nad taką alternatywą – przekształceniem chociaż części sadów w obiekty produkujące owoce dla przemysłu. W Polsce sadów tzw. przemysłowych nie ma. Wszyscy sadownicy ponoszą koszty związane z produkcją deserową, a jeśli coś nie wyjdzie, wówczas przeznaczają owoce do przemysłu. Tymczasem wg szacunków P. Podoby w sadach „sokowych” koszty ochrony i produkcji byłyby dużo niższe. Podobnie kształtowałyby się koszty związane z nakładami pracy: cięciem drzew, przerzedzaniem zawiązków, zbiorem owoców. Dużo większa jest możliwość w sadach „przemysłowych” zmechanizowania cięcia i zbioru. W takich obiektach zużywać się powinno dużo mniej środków ochrony roślin, przez co stworzy się dobre warunki do rozwoju organizmów pożytecznych w tym zapylających. Zwiększy się przez to bioróżnorodność. I na pewno koszty związane z przechowywaniem owoców zmierzą do zera.
Fot. 6. Piotr Podoba
Propozycja ta jest bliska ekologicznej produkcji, temat której podjął w Grójcu dyrektor Departamentu Hodowli i Ochrony Roślin w MRiRW, dr Bogusław Rzeźnicki (fot. 7). Jak się zastanawiał: być może to jest droga do rozwiązania problemów? Popyt na produkty ekologiczne w świecie wzrasta, dlatego już niektórzy polscy przedsiębiorcy rolni rozwijają produkcję w tym zakresie.
Fot. 7. Bogusław Rzeźnicki
Tak czy inaczej, podczas konferencji poruszono wiele spraw związanych z prawidłowym stosowaniem środków ochrony roślin oraz minimalizowaniem problemów z przekroczeniami NDP. Tym bardziej, że światowe rynki regulują te sprawy, mimo ogólnych norm prawnych. Głównie zaostrzają wymagania. Większość międzynarodowych sieci handlowych działających na różnych rynkach unijnych i innych krajów zaostrza wymagania, np. dopuszczając w jabłkach, którymi handlują wykazanie pozostałości zaledwie 4, 5, a nawet tylko 3 substancji czynnych.
Takie owoce udaje się w wyprodukować w polskich sadach, o czym informował w dyskusji Krzysztof Krupa reprezentujący firmę Syngenta. Jako pierwsi informowali oni i wdrażali w Polsce tę koncepcję, w reakcji na właśnie wymagania sieci handlowych.
J. Tumińska w kuluarach potwierdzała, iż polscy sadownicy dają sobie radę nawet z bardzo restrykcyjnymi wymaganiami, chociażby rynku chińskiego. Wyniki badań prowadzonych w 2017 r., w 40 sadach zgłoszonych do PIORiN, deklarujących chęć produkcji owoców na rynek chiński, spełniały normy. W jednym przypadku udało się uzyskać bardzo dobrej jakości owoce, przy czym cały program ochrony był prowadzony z uwzględnieniem wyłącznie tych środków, które są zarejestrowane zarówno w Polsce, jak i w Chinach.
Trzeba mieć świadomość, że konsekwencje nielegalnych postępowań na etapie produkcji dosięgnąć mogą także, poza ww. podmiotami, wszystkich polskich producentów. Trwa nieprzerwana walka o rynki zbytu. Cóż z tego, że polska produkcja prowadzona jest w najmniej uprzemysłowionych terenach, często określanych mianem „ekologiczne”, skoro wystarczy obecnie nawet jedna niekorzystna opinia, aby wyeliminować z rynku wielu uczciwych, ale polskich producentów, nie tylko żywności pochodzenia roślinnego. Przy obecnych możliwościach komunikacji mediów społecznościowych informacje takie docierają błyskawicznie do rzeszy odbiorców nawet w najdalszych zakątkach świata. Co zatem przyjdzie administracji państwowej, organizacjom producentów, naukowcom w prowadzeniu dyplomatycznych starań o otwarcie kolejnych rynków, obecnie amerykańskiego, na polskie produkty, skoro udokumentowane, udowodnione przestępstwo dotyczące przekroczenia NDP, czytaj handel „niebezpieczną” żywnością zniweczy te starania i ogromne koszty (z naszych podatków), nie do odzyskania?
Katarzyna Kupczak
Fot. 1–7 K. Kupczak
To teraz mamy produkować jabłka wyłącznie na soki?? Brzmi to trochę jak monopol. Co do stosowania środków powinny być laboratoria które przeprowadzają kontrole. PIORIN jest dobry ale nie można czekać ponad 2 miesiące na wyniki badań jabłek pobranych do kontroli. Do tego dochodzi papierologia która zabiera czas każdej ze stron. Zlecenie badań samemu też jest kosztowne. System powinien być dostępny dla rolników tak by mogli badać każdą odmianę jabłek zlecając to sami. Oprócz tego oczywiście kontrole PIORIN ale zdecydowanie uproszczone tak by móc więcej. Nie możemy przekształcić wszystkich sadów tylko na produkcję sokową tym bardziej, że ceny jabłek przemysłowych w niektórych latach były tak niskie, że nie opłacało się jabłka podnosić z ziemi …
Jak kupcy kupowali po 0,60 groszy jabłko eksportowe i połowę z tego na przemysł wysypali po 0,10 groszy było ok. Najpierw trzeba wziąć się za handel opryskami żeby ceny w Polsce były podobne jak na zachodzie a nie 2,3 razy droższe potem trzeba wyregulować ceny u nas środków o tych samych składach (przeważnie z przeznaczeniem dla sadownictwa 2 razy droższy niż dla rolnictwa). Przetwórnie niech wymagają jakości i za nią płacą dobrą cenę mini 0,50-70 groszy przemysł a jak masz pozostałości to nie bierzemy no i handel dobrym towarem cena mini za jabłko prosto z sadu to 1,20 a jabłek z pozostałościami nie kupują, po takich krokach w Polsce nie będzie pozostałości w owocach.
Sadownicy stosując niezgodną ochronę powinni ponosić konsekwencje w postaci kar finansowych oraz mieć utylizowane owoce z poniesieniem kosztów tej utylizacji. Powinno się również publicznie podać ich dane! Firmy eksportujące taki produkt narażane są na ogromne straty finansowe i wizerunkowe! W dobie tak trudnej sytuacji na rynku i przy tak wysokiej konkurencji firma, która w większości przypadków nieświadomie wprowadziła do obrotu taki produkt traci swoją wiarygodność i reputację. Nikt wtedy nie pyta kto był producentem, kto nieodpowiedzialnie chronił swój sad! Oczy całego rynku skierowane są na eksportera! Należy dotkliwie karać sadowników za nieuczciwe praktyki. Każdy sadownik powinien podpisywać oświadczenie, że jego produkt jest zgodny z obowiązującymi przepisami prawa!
W 2016 roku miałem jabłko przemysłowe praktycznie bez pozostałości, jedna substancja w śladowych ilościach. Chciałem uzyskać za nie z 5gr wiecej. Nikt nie był zainteresowany.
Jesli 16% przemyslu ma pozostalości to co sie dzieje z tym towarem lub sokiem ?