Choć państwo Mareccy wrócili już do domu i zdążyli wypocząć, emocje po podróży nie opadły jednak do końca. Wyruszaliśmy pod koniec lipca – pełni zapału, jednak nie całkowicie pozbawieni obaw – opowiada pani Emilia Marecka, która wraz z mężem Mikołajem zdecydowała się na tę nietypową wyprawę. Pokonanie Polski pojazdem bez klimatyzacji, a nawet bez dachu mogącego chronić przed słońcem, w upalne dni, można traktować jako decyzję z kategorii odważnych. – Sen z powiek spędzał nam strach przed bólem pleców, wiele godzin mieliśmy przecież spędzić w jednej pozycji. Generalnie jednak nastawienie było bardzo pozytywne. Wiedzieliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani i to potwierdziło się w podróży. – podkreśla pani Emilka.
A rzeczy, o których należało pomyśleć jeszcze przed rozpoczęciem trasy było wiele. Należało zabrać nie tylko przedmioty niezbędne w każdej podróży, jak ubrania, komórki i GPS, ale także części do maszyn, sprzęt do spania i szybkiego gotowania. Na noclegi państwo Mareccy wybierali przeważnie kwatery lub prosili o pozwolenie na rozbicie się na działce u rolnika. – Nie mieliśmy żadnego problemu z uzyskaniem zgody, rolnicy odnosili się do nas z dużą sympatią. Pewnego razu, gdy zabrakło miejsc na kwaterze właściciel zaproponował nam nocleg na drugiej, położonej nieopodal, działce. Spaliśmy w naszej przyczepce, ale widoki były niezwykle piękne – mówi z zadowoleniem pani Emilka. Według podróżniczki wszystkie napotkane osoby wykazywały się ogromną życzliwością. W górach, kiedy droga nie była już taka, łatwa wskazówki od postronnych obserwatorów pozwoliły Państwu Mareckim poznać kilka przydatnych skrótów i zaoszczędzić wiele kilometrów. W trakcie postojów podróżnicy byli zasypywani pytaniami ciekawskich – głównie mężczyzn. – Panowie byli ciekawi, jak maszyny nam się sprawują. Pytali, do czego są przeznaczone, ile spalają, ile mają koni mechanicznych. Pomarańczowe traktorki naprawdę ich zainteresowały. To z resztą całkowicie normalne. Maszyny które pokonują 900 kilometrów, z tego dużą część w terenie górzystym, stworzone do zgoła innych celów, mocno intrygują gapiów – zauważa pani Emilka.
Traktorki zaś spisał się fenomenalnie. Kubota B1550 z 1997 r. oraz nowa Kubota B1820 , którymi jechali państwo Mareccy, nie zawiodły. Z wyjątkiem jednej małej usterki układu elektrycznego, szybko naprawionej u dilera marki Kubota – w firmie Polsad, podróż przebiegała bezawaryjnie. Przez całą trasę starszy z miniciągników wykonał 100 mth, młodszy, do którgo doczepiona była przyczepka – 80 mth. Przydatny okazał się napęd na cztery koła, dzięki któremu maszyny dobrze poradziły sobie także podczas przejazdów przez wodę, bo zdarzało się, że trasa przebiegała przez rzeki.
Opowieści z drogi starczyłoby z pewnością na wielogodzinną relację. Najważniejsze, że pani Emilka i pan Mikolaj dotarli bezpiecznie na miejsce, a przejazd zajął dokładnie tyle, ile planowali. Podróżnicy podkreślają, że zaznali wiele dobrego ludzi napotkanych w trasie, a szczególnie od mieszkańców Beskidów. Dodają, że mentalność ludzi z gór jest fascynująca, ponieważ wyznają oni bardzo proste i zarazem niezwykle szlachetne zasady. – Goście nigdy nie odejdą od stołu głodni, kradzieże niemal się nie zdarzają, a sąsiad z sąsiadem żyje jak jedna wielka rodzina. Zawsze mogliśmy liczyć na ich pomoc – opowiada Pani Emilka – Nieco inaczej sytuacja wyglądała z turystami, którzy spieszyli się na wakacje w góry. W przeciwieństwie do mieszkańców wsi i rolników, zdarzało się, że ich miny zdradzały niezadowolenie z naszej obecności na drodze – przyznaje pani Marecka.
Po 13 dniach, ponad 900 kilometrach dzielne małżeństwo dotarło na miejsce, gdzie czekała na nich ich rodzina i znajomi z wielkim powitalnym transparentem. Ta miła niespodzianka była ukoronowaniem niemal dwutygodniowych starań. Czy w takim razie odważna para zdecydowała by się na powtórkę tej niezwykłej wyprawy? Jak mówią, nie żałowali ani przez chwilę decyzji o jej podjęciu i z pewnością zrobili by to jeszcze raz. Jednak w najbliższym czasie nie myślą o kolejnej trasie na miniciągnikach Kubota. Pragną spędzić czas dziećmi, które na czas wyprawy zostały w domu. Maszyny zaś wrócą do swoich tradycyjnych zadań w Szkółce Mareckich, czyli tam, gdzie pracowały do tej pory. Celująco zdały trudny test z wytrzymałości, a świadomość pracy z tak wytrwałym sprzętem czyni codzienne zadania jeszcze przyjemniejszymi.