Marne ceny owoców, niepokrywające kosztów produkcji mają spowodować w Serbii, Polsce, może także w innych krajach z wysoką produkcją malin wycofanie się części producentów z tego biznesu i zmniejszenie powierzchni upraw. Za tym powinno iść obniżenie produkcji tych owoców i poprawa koniunktury.
Ten scenariusz może się sprawdzić, ale równie dobrze sprawdzić się tylko częściowo. Może rzeczywiście niektórzy plantatorzy poddadzą się i zmienią zajęcie. Jednak w pierwszej kolejności upadną zapewne przede wszystkim plantacje mało dochodowe, stare, zaniedbane. A to nie te uprawy decydują o zbiorach w państwach potentatach. Więc już dlatego obecnie odczuwana presja rynku nie musi wywrzeć spodziewanego (co do skali) efektu.
Jest jeszcze jeden czynnik mogący zatrzeć ślady „niewidzialnej ręki” rynku. To produkcja rosnąca w krajach dotąd nie odgrywających ważnej roli w globalnym handlu malinami. Wspominaliśmy już niedawno na naszym portalu o produkcji w Bośni i Hercegowinie oraz Kosowie. Jakaś produkcja jest w Czarnogórze i Bułgarii. Ostatnio pojawiły się informacje, że od kilku lat rozwijana jest produkcja malin w Mołdawii – zaczyna ją być widać, ich eksport w ubiegłym roku przekroczył 1 tys. ton, w bieżącym (kraj jest w połowie sezonu) – już 736 ton, więc wynik zostanie poprawiony. W przeciwieństwie do swoich jabłek, gruszek czy czereśni Mołdawia wysyła maliny nie do Rosji a na Zachód – do Unii Europejskiej, a próbuje także do USA.
Podobnie rozwija się w Mołdawii sytuacja na rynku truskawki. Tegoroczny eksport tych owoców przekroczył 2 tys. ton i można go uznać za prawdziwy rekord – w 2015 r. wysłano za granicę 7,6 tys. ton truskawek, ale w znacznej mierze był to reeksport owoców pochodzących z Polski i Ukrainy.