Z wystąpieniem prof. W. Sady korespondowała tematyka poruszona przez Krzysztofa Komisarczuka (Amagro) oraz Andrzeja Zbroi (Tradecorp). Obaj reprezentują firmy oferujące produkty z grupy stymulatorów, których to produktów na polskim rynku sukcesywnie przybywa. Scharakteryzowali możliwości wykorzystywania tego typu środków do zapobiegania stresom roślin bądź ograniczania skutków występowania coraz częstszych u nas anomalii klimatycznych oraz związanych z nimi zjawisk, jak susze czy podtopienia, grady, przymrozki (pamiętajmy, że drzewa kwitną teraz wcześniej, niż jeszcze 30 czy 20 lat temu). Obaj też podpowiadali jak przynajmniej próbować samodzielnie oceniać jakość oferowanych na rynku produktów.
Ważna jest nie tylko procentowa zawartość związków chemicznych w preparacie mających oddziaływać na roślinę. O efektywności zakupionego produktu zdecyduje, między innymi, sposób jego przygotowywania. Zimna ekstrakcja enzymatyczna substancji zawartych w algach morskich – surowcu dla większości stymulatorów pozwala zachować aktywność biologiczną użytecznych składników. Ważne jest także, by po przeprowadzeniu tej ekstrakcji, w wyciągu znajdowały się całe cząsteczki np. aminokwasów. Traktowana tak spreparowaną mieszaniną roślina nie musi już tracić energii na łączenie rozerwanych fragmentów potrzebnych jej składników – od razu może je wykorzystywać w swoim metabolizmie.
Mirosław Maliszewski serią wykresów pochodzących z neutralnych (niezwiązanych ze Związkiem Sadowników RP czy Komisją Europejską) źródeł dokumentował pozytywny związek pomiędzy wycofywaniem jabłek z rynku, a cenami hurtowymi tych owoców w kraju. Ceny te w ciągu trzech sezonów (2014/15, 2015/16, 2016/17) były wyższe w okresach trwania programu wycofywania jabłek i spadały, kiedy program ten nie funkcjonował. Ceny hurtowe jabłek wskutek rosyjskiego embarga spadły w Polsce o 20-30%. Mimo zamknięcia przed naszymi jabłkami najbardziej chłonnego rynku i stałego wzrostu produkcji eksport tych owoców udaje się nam zwiększać – w 2015 roku stanowił 24% zbiorów a rok później – 27%. Niestety w tym samym czasie spożycie krajowe spadło z 20% do 16% ogólnej ilości zebranych jabłek. W tej chwili rynki dalekie, z którymi wiąże się często tak wielkie nadzieje są odbiorcami jabłek w ilościach liczonych najwyżej w dziesiątkach tysięcy ton (Algieria, Egipt) Do Chin trafiają na razie zaledwie dziesiątki ton. Rynek europejski jest nasycony jabłkami, w dodatku nie bardzo wiadomo, jak ułoży się handel z opuszczającą Unię Wielką Brytanią. Optymistyczne dla nas jest ograniczanie europejskiego importu jabłek.
Dr Jan Błaszczyk z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie (też u siebie – rodem z Sądecczyzny, syn sadownika) omawiał warunki poprawnego przechowywania jabłek i gruszek. Przypomniał o konieczności ostrego reżimu zdrowotnościowego kierowanych do długiego przechowywania owoców. Do komór nie mogą trafiać jabłka czy gruszki z uszkodzeniami mechanicznymi skórki, śladami porażeń przez choroby czy szkodniki, ale także spady (pozornie tylko zupełnie zdrowe) czy owoce bez szypułki. Szybkie schłodzenie owoców i zapełnienie komór stwarza warunki dla dłuższego przechowywania. Składowanie trzeba bezwzględnie kończyć, gdy na próbkach owoców zaczniemy obserwować pierwsze „oczka” gorzkiej zgnilizny owoców wokół przetchlinek.
Gruszki mają wyraźnie odmienne od jabłek wymagania co do warunków przechowywania. Powinno się je trzymać w komorach o wilgotności względnej powietrza 92-94% i w temperaturze -1˚C do 0˚C. Podwyższanie wilgotności powietrza powyżej tej granicy grozi już szybszym rozwojem chorób infekcyjnych. Stężenie tlenu w komorze z gruszkami musi być wyższe niż dwutlenku węgla, stąd problemy z technologiami ULO dla tego gatunku.
Dorota Kowalewska reprezentująca Biocert – jedną z niewielu jeszcze operujących na naszym rynku firm certyfikujących produkcję sadowniczą – starała się przybliżyć znaczenie certyfikacji dla producenta owoców – zwłaszcza w tak trudnych dla handlu sezonach. Towar bez świadectwa wystawionego przez uznaną i znaną rynkom firmę certyfikującą ma coraz mniejsze szanse na wciśnięcie się na rynek. Handlowcy twardo egzekwują swoje oczekiwania co do jakości i bezpieczeństwa żywnościowego produktów, jakie zamierzają wystawić w swoich sieciach. Producentom owoców nie pozostaje nic innego, niż przedstawiać swoją produkcje tak, by wyniki certyfikacji nie budziły żadnych wątpliwości. A możliwości sformułowania pytań co do sadownika ze strony inspektorów są niemal nieograniczone – jako przykład podano konieczność udowodnienia paragonem czy fakturą nabycie wszystkich środków ochrony roślin, w wykorzystanych faktycznie ilościach (ilości zużytych preparatów wynikające zapisów w notatniku zabiegów muszą się zgadzać z ilościami wynikającymi z dowodów zakupu). Oczywiście: dowody zwrotu opakowań po zużytych śor – i tym podobne szczególiki.
Nieco przybici realną koniecznością zwracania uwagi na takie niuanse, sadownicy wręcz z ożywieniem wysłuchali komentarzy dr Marii Buczek o aktualnej sytuacji w sadach regionu. Przebieg pogody jesienią i dotychczasowa zima nie stworzyły zagrożeń dla żadnych gatunków drzew czy krzewów. Natomiast w raczej bliższej niż dalszej przyszłości można się spodziewać w sadach Podkarpacia nowego kłopotliwego szkodnika – tarcznika niszczyciela. Jego występowanie stwierdzono już w sadach Lubelszczyzny.
Tarcznik niszczyciel jest szkodnikiem wielożernym, atakuje około 150 gatunków, w tym jabłoń, śliwę, gruszę, maliny, jeżyny, świdośliwę, pigwowca, orzecha. Jest to gatunek kwarantannowy na listach Federacji Rosyjskiej, Białorusi, Kazachstanu, Uzbekistanu, a więc państw regionu, który bardzo naszych sadowników interesuje. Z dotychczasowych badań wynika, że nie przeżywa on naszych zim, ginie także w chłodniach. Wątpliwe jednak, by którakolwiek ze służb fitosanitarnych państw importerów naszych owoców uznała ten argument za wystarczający i wpuściła na swoje terytorium owoce ze śladami (nieco podobne do objawów gorzkiej plamistości podskórnej) pozostawionymi przez tarcznika niszczyciela.
Zapraszamy także do naszej galerii.